Żywienie, diagnostyka i leczenie SIBO pod redakcją Hanny Szpunar- Radkowskiej- recenzja, czyli czy i komu polecam?

Żywienie, diagnostyka i leczenie SIBO pod redakcją Hanny Szpunar- Radkowskiej- recenzja, czyli czy i komu polecam?

Bakteryjny przerost w jelicie cienkim SIBO, przerost metanogenów IMO oraz przerost bakterii w jelicie grubym LIBO to stosunkowo nowe jednostki chorobowe, których się wciąż uczymy. Z początkowego podejścia opartego głównie na antybiotykoterapii i restrykcyjnej diecie, wielu specjalistów leczących pacjentów z tymi problemami zrobiło zwrot w kierunku bardziej zindywidualizowanego i interdyscyplinarnego działania. Okazało się, że gdy w grę wchodzi dysfunkcyjna mikrobiota jelit, leczenie nie jest tak proste, jak się spodziewaliśmy, a wciąż niepełna wiedza o zjawiskach toczących się w przewodzie pokarmowym sprawy nie ułatwia. A pacjentów z tymi zaburzeniami wciąż przybywa.

Dlatego z wielką ciekawością i nadzieją sięgnęłam po książkę “Żywienie, diagnostyka i leczenie SIBO” pod redakcją Hanny Szpunar- Radkowskiej. Czy się zawiodłam i czy książka spełniła moje oczekiwania, opiszę poniżej.

Zacznijmy od statystyk…

Według danych, na które powołują się autorzy książki, częstość występowania SIBO w populacji szacuje się na 2,5-22%, przy czym wśród osób z zespołem jelita nadwrażliwego może być to nawet 80%. Skala problemu wydaje się być więc ogromna, a wielu pacjentów pozostaje przez długi czas niezdiagnozowanych. To powoduje, że przez wiele lat borykają się oni z zaburzeniami funkcjonowania przewodu pokarmowego, intuicyjnie ograniczając swój jadłospis do kilku- kilkunastu dobrze tolerowanych produktów. Bywa, że otrzymują “w ciemno” kurację Xifaxanem, która często nie jest wystarczająca, a tym samym nieskuteczna, przez co pacjenci nie odczuwają poprawy (albo trwa ona krótko) i tracą nadzieję na skuteczne leczenie.

Właśnie dlatego tak ważne jest zrozumienie SIBO- jego natury, przyczyn, właściwej diagnostyki i kompleksowego leczenia. I takie podejście prezentuje książka pod redakcją Hanny Szpunar- Radkowskiej.

Jeśli interesuje CIę tematyka SIBO, zajrzyj też do innych wpisów na blogu:

Choroby towaryszące lub maskujące przerost bakteryjny w jelicie cienkim

Zaburzenia motoryki w chorobach zaleznych od glutenu- czy tłumaczą, dlaczego SIBO występuje w celiakii?

Hipermobilność stawów, zespół ortostatycznej tachykardii posturalnej i przewód pokarmowy

Kim są autorzy?

Na podstawie prezentacji autorów w książce trzeba przyznać, że jest to grono praktyków, którzy znają SIBO z codziennej pracy- dietetycy, lekarz, osteopata i trycholog. Z opisu nie wywnioskowałam, czy są to osoby, które na co dzień ze sobą współpracują, ale właśnie tacy specjaliści powinni stanowić trzon zespołu opiekującego się pacjentem z SIBO (brakuje w tym gronie, według mnie, jeszcze psychologa lub psychoterapeuty).

Wszyscy autorzy wywiązali się ze swoich zadań prezentując trudne zagadnienia w przystępny sposób, w oparciu o bogatą bibliografię. Szczególne uznania należą się tym autorom, którzy nie tylko zaprezentowali dane literaturowe na temat SIBO, ale także podzielili się swoim warsztatem pracy. Bo, co należy podkreślić, poza niektórymi jasno określonymi zaleceniami postępowania w SIBO (jak np. dotyczącymi diagnostyki czy leczenia przeciwbakteryjnego, które opierają się na wynikach badań), każdy ze specjalistów leczących SIBO ma inne metody pracy, oparte często na własnych doświadczeniach.

Jak to robią inni?

Muszę przyznać, że moim głównym motywem, żeby sięgnąć po tę książkę, była ciekawość “jak to robią inni”. Czy się zawiodłam? I tak i nie.

Naukowy charakter publikacji wymusza opieranie się na wiarygodnych źródłach literaturowych, jednak przewijają się w niektórych rozdziałach także osobiste opinie autorów. Niestety czasami brakuje wyjaśnienia, z czego takie opinie wynikają, co może pozostawić czytelnika z niedosytem, chociaż może też być punktem wyjścia do własnych analiz i dociekań (przynajmniej ja tak staram się do tego podejść).

Takie miałam przemyślenia po przeczytaniu rozdziału na temat diet stosowanych u pacjentów z SIBO, opisanych, co muszę przyznać, z dużą wnikliwością. Ale zaskoczyła mnie opinia, że dieta według dr Siebecker jest jedną z bardziej restrykcyjnych, mimo że opiera się na dostosowaniu ilości produktów o dużym i średnim potencjale fermentującym (po to właśnie, aby dieta ta pozostawała możliwie różnorodna). Nieścisłością można uznać fakt, że, pomimo iż pieczywo orkiszowe na zakwasie zostało przedstawione jak względnie dobrze tolerowane przez pacjentów z SIBO, to zaproponowany jadłospis low-FODMAP jest bezglutenowy. Osobiście pracuję z pacjentami z chorobami glutenozależnymi, więc też często posługuję się tą dietą, ale ciekawią mnie powody stosowania diety bezglutenowej u pacjentów bez celiakii także przez innych specjalistów.

Zabrakło mi natomiast własnych wniosków autora rozdziału o leczeniu SIBO. Leczenie, które stosujemy, oparte jest na badaniach z USA i nie uwzględnia wrażliwości bakterii czy archeonów na leczenie w innych rejonach. Standardy postępowania nie zakładają sztywnych dawek, czasu trwania leczenia ani nawet nie wskazują na konkretne preparaty, stąd dużą wartością może być wymiana obserwacji, jakie strategie sprawdzają się w warunkach polskich. Zdaję sobie też sprawę, że wypracowanie rodzimych standardów postępowania wymaga lat pracy i obserwacji. Ponadto, według zamierzeń autorów, odbiorcami książki są pacjenci i studenci, więc można uznać, że przedstawienie szczegółów związanych z dobieraniem leczenia czy dawek nie było celem publikacji. Chociaż więc ja odczułam niedosyt, dla wielu czytelników zaprezentowane dane moga być w pełni wystarczające.

Czy i komu polecam książkę?

Zdecydowanie polecam każdej osobie zainteresowanej tematyką SIBO, LIBO i IMO, zarówno pacjentom, jak i specjalistom, także lekarzom. Złożony charakter SIBO, mnogość objawów oraz duża częstość występowania choroby sprawiają, że pacjenci szukają pomocy u lekarzy, dietetyków, fizjoterapeutów, kosmetologów, trychologów czy psychologów. Każdy z tych specjalistów powinien posiadać wiedzę na temat SIBO, aby móc skutecznie pomagać swoim pacjentom i podopiecznym.

Uważam, że należy docenić odwagę autorów podjęcia się opisania tak złożonego i właściwie wciąż jeszcze słabo poznanego zaburzenia związanego z dysfunkcyjną mikrobiotą jelitową, ogrom wykonanej pracy, ale też kompleksowe podejście do diagnozowania i leczenia SIBO. Jest nadzieja, że w przyszłości będą powstawać zespoły specjalistów do leczenia SIBO, a pacjent będzie otrzymywał wielokierunkową pomoc. Dlatego ważne jest, aby poznawać zarówno złożone mechanizmy choroby, jak i różne metody wsparcia i leczenia bez ograniczania się tylko do własnej dziedziny.

Podsumowanie

Niestety w wielu środowiskach wciąż panuje pogląd, że SIBO to problem objawiający się głównie wzdęciami czy bólami brzucha, a leczenie opiera się na antybiotykach i diecie. Nieskuteczne terapie i częste nawroty jednak pokazały nam, że takie podejście jest niewystarczające i powinniśmy działać interdyscyplinarnie. A im większą mamy wiedzę na temat mechanizmów kryjących się za rozwojem choroby, tym większa szansa na ich wykrycie u pacjenta z SIBO i skuteczne leczenie. Także kluczowa jest wiedza o mało znanych problemach towarzyszących SIBO, jak zaburzenia metabolizmu czy, opisane w oddzielnym rozdziale, problemy trychologiczne.

Dotychczas wiele z tych informacji było rozproszonych w różnych źródłach wiedzy, a wielu specjalistów opiekujących się pacjentami z SIBO bazowało na doświadczeniach lekarzy czy naturopatów z Zachodu. W tej chwili mamy już własny podręcznik na temat SIBO, który powinien znaleźć miejsce w podręcznej bibliotece specjalistów i pacjentów zainteresowanych tematem. U mnie na pewno tak będzie.

Jeśłi podoba Ci się wpis i chcesz otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach na blogu, wartościowe informacje związane ze zdrowiem i odżywianiem, a także atrakcyjne oferty, zapisz się na newsletter:


H. Szpunar- Radkowska (red.). Żywienie, diagnostyka i leczenie w SIBO, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2023.

“Jeśli nie teraz, to kiedy? Jeśli nie my, to kto?”- recenzja książki Chrisa Kressera “Medycyna Funkcjonalna. Terapie przyszłości”

“Jeśli nie teraz, to kiedy? Jeśli nie my, to kto?”- recenzja książki Chrisa Kressera “Medycyna Funkcjonalna. Terapie przyszłości”

Dzisiaj chcę zaprezentować książkę, która jest skierowana nie tylko do pacjentów, ale też do osób, które chcą pomagać osobom z chorobami przewlekłymi przywrócić ich zdrowie. Przedstawia ona model leczenia, który został zaszufladkowany jako terapia alternatywna. Jednak od wielu lat, najpierw za oceanem, potem już na całym świecie, skupia wokół siebie specjalistów, którzy chcą mieć realny wpływ na zdrowie pacjentów z chorobami przewlekłymi. Mowa o medycynie funkcjonalnej, która zaraziła mnie już kilka lat temu indywidualnym podejściem do pacjenta i jego choroby oraz efektami w leczeniu chorób przewlekłych.

Dlatego i Was będę dzisiaj namawiać do przeczytania książki Chrisa Kressera „Medycyna funkcjonalna. Terapie przyszłości. Holistyczne uzdrawianie chorób przewlekłych”.

Czym jest choroba?

Zacznijmy jednak od początku, czyli od definicji, czym jest choroba.

„Czym jest choroba? W dawnych czasach ludzie myśleli, że schorzenia przypominają osoby lub rzeczy, które wnikają w ciało w tajemniczy sposób. Obecnie wiemy, że ta teoria jest prawdziwa tylko w ograniczonej liczbie przypadków.(…) Konkludując, wszystkie rodzaje chorób są zaburzeniami funkcjonowania ciała. Dlatego też każda terapia powinna dążyć do przywrócenia naturalnego sposobu działania elementów organizmu ludzkiego. Właśnie to nazywam medycyną funkcjonalną.” lekarz Willoughby F. Wade

Te słowa zostały wypowiedziane jeszcze w XIX w. przez głównego lekarza szpitala w Birmingham. Tyle, że czytając je dzisiaj, możemy odnieść wrażenie, że nasze pojmowanie chorób jakby stanęło w miejscu.

Uznawany za ojca współczesnej medycyny funkcjonalnej dr Mark Hymann pisze w przedmowie:

„Kiedy ukończyłem uczelnię medyczną, myślałem, że wiem wszystko o procesie leczenia. Jeśli zetknąłem się z czymś, czego nie nauczono mnie na studiach, zaliczałem to do zjawisk nienaukowych bądź szkodliwych.”

Myślę, że pod takimi słowami mógłby podpisać się niejeden lekarz. Pacjenci często zadają nam pytanie: dlaczego? Co się stało, że zachorowali oni albo ich bliscy? Czasami pomagają podręczniki medyczne klasyfikujące pewne choroby jako dziedziczne (możemy wówczas uznać, że winne są geny). Często jednak przyczyny chorób przewlekłych pozostają nieznane. Mogą to bliżej nieokreślone czynniki środowiskowe lub trudne do wykrycia infekcje. W podręcznikach medycznych używa się terminu: idiopatyczny, co oznacza nieznaną przyczynę choroby.

Czy nieznana przyczyna oznacza brak przyczyny?

Otóż nie.

Dlatego model opieki nad pacjentem nazywany medycyną funkcjonalną koncentruje się poszukiwaniu przyczyn choroby i eliminacji tych wzorców, które się do niej przyczyniły. W centrum uwagi terapeuty nie jest choroba, ale pacjent z unikalnym dla siebie sposobem odżywiania, aktywnością fizyczną (lub jej brakiem), żyjący w określonym środowisku, narażony na konkretne infekcje i przeżycia.

W medycynie klasycznej dwóch pacjentów cierpiących na podobną chorobę z dużym prawdopodobieństwem otrzyma ten sam lek. Natomiast specjalista medycyny funkcjonalnej przyjrzy się każdemu z nich osobno i, z dużym prawdopodobieństwem, znajdzie u każdego z nich inne źródło choroby. Dlatego każdy z tych pacjentów będzie leczony w inny sposób. Dodatkowo, eliminacja przyczyn choroby oraz poznanie źle funkcjonujących zależności pomiędzy poszczególnymi elementami organizmu oraz wprowadzenie właściwych zasad jedzenia i życia, zwiększa szanse na trwała poprawę zdrowia.

„(…)osoby biegłe w tajnikach medycyny funkcjonalnej widzą ludzkie ciało jako sieć wzajemnych powiązań.”

Czy medycyna funkcjonalna jest skuteczna?

O ile argumentom Kressera przemawiającym na korzyść funkcjonalnego podejścia do leczenia chorób przewlekłych nie sposób odmówić racji, każdy ma prawo zapytać o dowody. Autor podaje liczne przykłady z własnej praktyki skuteczności funkcjonalnego modelu leczenia. Jednak, kiedy pisał swoją książkę, nie znał jeszcze wyniku badania, w którym porównano efekty opieki nad pacjentem z chorobą przewlekłą w modelu medycyny rodzinnej i funkcjonalnej. Zarówno po 6 jak i 12 miesiącach leczenia lepsze wyniki w zakresie zdrowia fizycznego (ogólna sprawność, nasilenie bólu, odczuwanie zmęczenia) i psychicznego (ogólna jakość życia, zdrowie umysłowe, zadowolenie z życia towarzyskiego, występowanie problemów emocjonalnych) uzyskano w modelu medycyny funkcjonalnej.

Chociaż ten model opieki nad pacjentem wiele osób intuicyjnie traktowało jako najskuteczniejszy z dostępnych metod, to właśnie to badanie po raz pierwszy wykazało jego wyższość nad standardowym modelem opieki nad pacjentem z chorobą przewlekłą.

Ale to nie wyłącznie pacjent jest beneficjentem tego modelu leczenia.

Wypalenie zawodowe

Sporo miejsca w książce zostało poświęcone właśnie temu zagadnieniu. Rzadko o nim rozmawiamy  i zazwyczaj, udajemy, że nie istnieje. Jest zjawisko polegające na utracie satysfakcji i sensu wykonywania pracy.

W badaniu przeprowadzonym w 2017 roku przez Kresser Institute, w którym zapytano pracowników ochrony zdrowia o ich zadowolenie z wykonywanej pracy, tylko 37% ankietowanych odpowiedziało, że praca ich nadal inspiruje. Z kolei aż 82% badanych przyznało, że straciło wiarę w medycynę konwencjonalną.

Co jest tego przyczyną?

Ograniczony czas wizyty, presja finansowa, nadmierna dokumentacja, ale też spostrzeżenie lekarzy, że

„ ich wysiłki nie przyczyniają się do poprawy jakości życia społeczeństwa, co jest marzeniem każdego pracownika służby zdrowia’.

Czy istnieje rozwiązanie problemu chorób przewlekłych?

Warto uczciwie przyznać, że aktualnie funkcjonujący model medycyny świetnie radzi sobie w stanach ostrych: urazach, infekcjach czy ostrych zespołach wieńcowych. Jednak „lekarze pracujący w ramach konwencjonalnego systemu nie potrafią zapobiegać powstawaniu tych dolegliwości ani ich leczyć”. To dlatego, że zbyt mało uwagi przywiązuje się do problemu niedopasowania materiału genetycznego człowieka do wciąż zmieniającego się środowiska. Wystarczy przeanalizować, jak zmieniła się dieta czy stopień aktywności fizycznej człowieka w ciągu ostatnich stu lat. Zmiany te nastąpiły i wciąż następują w szybkim tempie, podczas gdy materiał genetyczny pozostaje (z małymi wyjątkami), niezmieniony od tysięcy lat.

Dlatego Chris Kresser, autor książki, opracował system ADAPT, który ma pomóc w walce z chorobami przewlekłymi. Składa się on z trzech elementów:

  • podejścia medycyny funkcjonalnej,
  • diecie oraz stylu życia przodków, a także
  • opartym na współpracy modelu praktyki lekarskiej

Oparty na współpracy model praktyki lekarskiej

Wyobraź sobie, że podczas wizyty u lekarza otrzymujesz zalecenie zmiany diety. Prawdopodobnie, podczas 15- minutowego spotkania, wystarczy czasu jedynie na wymienienie kilku zasadniczych zmian w jadłospisie, jakich musisz dokonać. Wracasz do domu i…. okazuje się, że nie wiesz, od czego zacząć, jakie produkty kupić, jak je przygotować, ile ich możesz zjeść itd. Nie wiesz, gdzie szukać pomocy. Przy takiej ilości pytań zapału wystarcza na kilka dni, a potem, z dużym prawdopodobieństwem wracasz do poprzednich nawyków. Dlatego ważne jest stworzenie zespołu specjalistów, z których każdy ma inne zadanie: rozpoznanie problemu, opracowanie zaleceń, przeprowadzenie pacjenta przez zmiany, motywowanie go i obserwowanie postępów. Bo bez tych postępów trudno oczekiwać sukcesów.

Czy jesteś gotowy na zmiany?

Jest pytanie zarówno do pracowników ochrony zdrowia, jak i pacjentów, które pada w książce wielokrotnie. Autor prezentuje z dużą wnikliwością oba modele uprawiania medycyny: konwencjonalny, oparty na 15- minutowej wizycie u lekarza i rozbudowanej dokumentacji oraz funkcjonalny, oparty na zespole specjalistów (lekarz, dietetyk, trener), w którym pacjentowi poświęca się tyle czasu, ile potrzebuje, analizuje wszystkie aspekty jego życia oraz nie zostawia jego problemów czy pytań bez odpowiedzi.

Dla kogo jest ta książka?

Dla nas wszystkich: pacjentów i pracowników ochrony zdrowia. Wskazuje ona realne problemy związane z brakiem profilaktyki oraz niezadowalającym modelem leczenia wielu chorób przewlekłych z perspektywy pacjenta oraz lekarza. Ale też podaje rozwiązanie, dzięki któremu opieka nad pacjentem może być skuteczniejsza.

Ta książka to swoisty manifest, w którym autor namawia do zmian w myśleniu o chorobach przewlekłych i podejściu do ich leczenia:

Jeśli nie teraz to kiedy? Jeśli nie ty, to kto?”

Jeżeli zainteresował Cię temat medycyny funkcjonalnej, przeczytaj też relację z konferencji na temat leczenia chorób przewlekłych, a jeśli nie chcesz przeoczyć najnowszych wpisów na blogu oraz chcesz dostawać na swoją skrzynkę mailową wartościowe listy ze wskazówkami na temat zdrowia i odżywiania, zapisz się na newsletter:


Chris Kresser, Medycyna funkcjonalna. Terapie przyszłości, przeł.Krzysztof Sołowiej, Białystok, Wydawnictwo Vital, 2018, ISBN 978-83-8168-284-8.

Za udostępnienie książki do recenzji dziękuję Wydawnictwu Vital. Można ją kupić na stronie: www.wydawnictwovital.pl


Czy jest się czego bać?- czyli recenzja książki Marion Schimmelpfennig “Niebezpieczne kosmetyki”

Czy jest się czego bać?- czyli recenzja książki Marion Schimmelpfennig “Niebezpieczne kosmetyki”

Czy lubisz czytać kryminały? Czy lubisz towarzyszące im uczucie lęku o życie i zdrowie? Wielu z nas odpowie na to pytanie twierdząco. Na szczęście kryminały mają to do siebie, że się kończą, a my oddychamy z ulgą, że byliśmy tylko biernym obserwatorem wydarzeń.

A co powiesz na książkę, która wywołuje podobny lęk, bo to Ty jesteś ofiarą, a opisywane zagrożenia wydają się nie mieć końca? Taka być książka, którą dzisiaj chcę zaprezentować.

Sprawdźmy więc, czy jest się czego bać według książki Marion Schimmelpfennig “Niebezpieczne kosmetyki”.

Kim jest Marion Schimmelpfennig?

Nie jest ona ani lekarzem, ani naukowcem, ani nawet kosmetologiem.

Przez wiele lat pracowała w branży marketingowej poznając techniki reklamy i sprzedaży stosowane przez przemysł spożywczy i farmaceutyczny. Pewnego dnia, jak sama pisze, “potknęła się o prawdę”. Długo wcześniej stosowany dezodorant zaczął wywoływać u niej nieprzyjemne reakcje. Ponieważ powtarzały się każdego ranka po jego zastosowaniu, trudno było mówić o przypadku. Zaczęła więc zgłębiać temat szukając odpowiedzi, co kryje się w ulubionym kosmetyku i co powoduje działania niepożądane.  Przeczesywała internet, analizowała rozprawy doktorskie i artykuły naukowe, kontaktowała się z producentami kosmetyków i instytucjami sprawującymi nad nimi nadzór:

“To, czego doświadczyłam w czasie tych poszukiwań, było dużo lepsze od jakiegokolwiek kryminału. Otworzyła się przede mną przepaść, której się kompletnie nie spodziewałam.”

I tak oto Marion Schimmelpfennig postanowiła napisać książkę, której wcześniej nie było.

Jak fluor znalazł się w naszych pastach do zębów?

Temu tematowi poświęcona jest pierwsza połowa książki.

To jest raczej mało znana historia. Można powiedzieć, że jest triumfem naukowców, którzy otrzymali zadanie “zagospodarowania” toksycznego odpadu. Już Hipokrates wiedział, że o truciźnie decyduje dawka. Tak też przyjęto w przypadku fluoru- założono, że stosowany w odpowiednich ilościach nie szkodzi. Niestety, wiara taka w przypadku fluoru, co pokazuje autorka powołując się na szereg dokumentów (z których część została dopiero niedawno odtajniona), ma słabe podstawy naukowe.

Kto się myli?

Przyznaję, że mam nadzieję, że jednak autorka się myli powołując jedynie na część istniejących dokumentów. Aż trudno uwierzyć, że przez 80 lat stosowania fluoru w profilaktyce próchnicy, środowiska naukowe nie zakwestionowały jego skuteczności i bezpieczeństwa.

Ale przyznaję jej też rację: nikt nie ma nadzoru nad dawką fluoru, jaka dostaje się do organizmu. To tylko życzenie, aby nie połykać pasty do zębów (ale jak to skontrolować u dzieci czy osób upośledzonych?). Do tego są inne, potencjalne źródła fluoru, np. woda pitna obowiązkowo wzbogacana we fluor w niektórych krajach. Czy więc nie jest tak, że fluor niezauważenie staje się toksyną?

Niestety, rzadko bierze się także pod uwagę interakcje fluoru z innymi pierwiastkami. Autorka tutaj szczególnie akcentuje związek fluoru z aluminium. Co do toksyczności aluminium dla układu nerwowego nie ma już dzisiaj wątpliwości. Fluor natomiast łatwo przechodzi przez barierę krew- mózg stając się nośnikiem dla aluminium, który sam tej bariery nie jest w stanie przekroczyć.

” Czy zdrowy zgryz jest naprawdę dla was ważniejszy niż zdrowy mózg?”

Ale choroba Alzheimera to nie jedyne zagrożenie stosowania fluoru. Inne to choroby tarczycy czy zaburzenia płodności, których związek ze stosowaniem fluoru autorka opisuje w książce.

Niezależnie od naszej decyzji na temat wyboru pasty do zębów, warto pamiętać, że próchnica nie jest przeznaczeniem każdego człowieka. Ale może stać się przeznaczeniem człowieka, który karmi się cukrem i wyrobami cukierniczymi.  Dlaczego więc tak rzadko słyszymy, jaki wpływ na zęby na nasz sposób odżywiania?

Co się kryje w naszych kosmetykach?

Druga część książki poświęcona jest analizie substancji chemicznych, które znajdziemy w naszych kosmetykach: od konserwantów czy PEGów, poprzez filtry przeciwsłoneczne, składniki łagodzące podrażnienia, po środki zapachowe, barwniki czy substancje przeciwłupieżowe.

Autorka z dużą wnikliwością analizuje kolejne grupy tych substancji. Ujawnia, że wiele z nich (np. SLS) możemy spotkać także “w preparatach do czyszczenia podłóg w garażach, preparatach odtłuszczających do maszyn i produktach czyszczących do samochodu, dlatego też w przemyśle pracuje się w oparciu o stosowne ostrzeżenia” . I znowu wierzymy, że to dawka decyduje o tym, czy coś jest trucizną. W pewnym sensie słusznie. Tyle że nie bierze się pod uwagę faktu, że często nakładamy kosmetyki jeden po drugim nie tylko zwiększając dawkę danej substancji, ale też tworząc mieszaninę o zupełnie nieprzewidywalnym oddziaływaniu na zdrowie.

Temat ten opisywałam też we wpisie: “Substancje chemiczne zaburzające pracę hormonów- warto je znać, żeby ich unikać”

Wybieramy kosmetyki łagodne dla skóry?

To dobry pomysł. Ale i tutaj czyha na nas pułapka:

To, że Wasze dziecko podczas mycia głowy nie płacze, bierze się z faktu, że używacie szamponu dla niemowląt lub dla dzieci, który jest szczególnie łagodny, prawda?

Nieprawda.

To, że Wasze dziecko nie płacze, wynika prawdopodobnie z tego, że ten szampon zawiera miejscowo znieczulającą substancję, która znieczula oczy i tym samym zapobiega odczuwaniu bólu. Znieczula oczy!

Obrywa się też kosmetykom z opisem bio, eko, ponieważ nie zawsze zawartość odzwierciedla obietnice zawarte na opakowaniu. Autorka oskarża też przemysł kosmetyczny o posługiwanie się składnikami o działaniu przeciwstarzeniowym o nieudowodnionej albo wręcz niepewnej skuteczności. Chociaż to akurat jego najmniejsze przewinienie: nawet jeśli nie pomogą, ważne, żeby nie szkodziły. Ale i tak zapłaci klient- jeśli nie zdrowiem, to swoimi pieniędzmi.

Ważna jest świadomość

Czy, jeśli zamkniemy oczy, to rzeczywistość przestanie istnieć? Oczywiście, że nie. Dlatego, nawet jeśli nie do końca uwierzymy w szkodliwy wpływ dla zdrowia naszych ukochanych kosmetyków, brak wiedzy na temat zawartych w nich składników to właśnie takie zamykanie oczu. Dopiero wiedza daje możliwość dokonywania świadomych wyborów.

Prawdę mówiąc, dla mnie informacje w tej książce nie były całkiem nowe, bo już wcześniej zetknęłam się z podobnymi doniesieniami, tyle że w publikacjach zagranicznych. Na polskim rynku wydawniczym książka o takiej tematyce to wciąż rzadkość. Chociaż czasami miałam w czasie lektury wrażenie “przeciągania” niektórych tematów, doceniam skrupulatną pracę autorki w poszukiwaniu informacji na temat zawartości naszych kosmetyków. Ale to nawet nie te wiadomości zrobiły na mnie największe wrażenie (bo wielu z nich po prostu się spodziewałam), ale ignorancja osób i instytucji odpowiedzialnych za zdrowie nas, konsumentów. Przytaczane wypowiedzi wielu z nich świadczą, że swoje decyzje opierają na wierze i  życzeniach, a nie na twardych dowodach.

Podzielone zdania na temat książki

Gdy pokazałam tę książkę na Instagramie, otrzymałam komentarz od eksperta i magistra kosmetologii, że odradza jej przeczytanie (jeśli chcesz przeczytać dlaczego, znajdziesz ten komentarz pod zdjęciem z okładką książki). Nie jestem naukowcem ani kosmetologiem (ani nawet magistrem 😉 ), ale ja jednak do przeczytania książki zachęcam. Bo rosnąca fala chorób przewlekłych, w tym nowotworów, zaburzeń hormonalnych czy chorób autoimmunologicznych jest faktem.

“Smarowanie czasem jest gorsze od połykania, gdyż pożywienie w żołądku jest wystawione na silne działanie kwasów. W odniesieniu do skóry substancje problematyczne i trujące mogą przecież w pewnych okolicznościach od razu przenikać do krwi, a następnie rozchodzić się do wszystkich narządów i tam się gromadzić.”

Dlatego musimy otworzyć oczy i krok po kroku przeanalizować wszystkie czynniki ze środowiska, które mogą mieć na to wpływ. Historia była już świadkiem kilku poważnych w skutkach decyzji wprowadzenia substancji chemicznych. Dlatego nie chodzi teraz o wszczynanie rewolucji i masowe wyrzucanie kosmetyków z łazienki. Chodzi o tę świadomość, dzięki której na nowo przeanalizujemy nasze wybory oraz ocenimy na chłodno, czy potrzebujemy tych wszystkich kosmetyków z ich zawartością do co codziennej pielęgnacji.

Na pewno książka nie trafi w gust i oczekiwania wszystkich czytelników. Lista składników zawartych w kosmetykach o potencjalnie toksycznym działaniu poraża i przeraża. Może  być jednak wstępem do dalszych, niezależnych poszukiwań informacji na temat kosmetyków i ich bezpieczeństwa.

Czy jest się czego bać?

Na koniec pozostawiam sobie i Tobie, Drogi Czytelniku, próbę odpowiedzenia na pytanie, czy jest się czego bać.

Moim zdaniem: jest.

Po pierwsze dlatego, że uwierzyliśmy w to, że towarzyszące nam każdego dnia kosmetyki w dużych ilościach (podobno przeciętny mieszkaniec Zachodu “stosuje średnio 9 produktów dziennie do pielęgnacji ciała, które zawierają łącznie ponad 100 różnych substancji chemicznych“) są dla nas i naszego środowiska w pełni bezpieczne. Po drugie natomiast dlatego, że nadzór instytucji, które mają gwarantować naszą ochronę w kontekście stosowania kosmetyków, wydaje się być jedynie pozorny.

Jeśli zainteresował CIę ten wpis i chcesz otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach na blogu oraz informacje związane ze zdrowiem i odżywianiem, zapisz się na bezpłatny newsletter:


Marion Schimmelpfennig, Niebezpieczne kosmetyki. Jak uniknąć nowotworów, bezpłodności, chorób tarczycy, przedwczesnego starzenia i innych dolegliwości, przeł. Aneta Trybulska. Białystok, Vital, 2019, ISBN 978-83-8168-174-2.

Za udostępnienie książki do recenzji dziękuję wydawnictwu Vital. Można ją kupić na stronie www.wydawnictwovital.pl

O związku jedzenia z chorobami autoimmunologicznymi na podstawie książki “Food- associated autoimmunities. When food breaks your immune system” Aristo i Elroya Vojdanich

O związku jedzenia z chorobami autoimmunologicznymi na podstawie książki “Food- associated autoimmunities. When food breaks your immune system” Aristo i Elroya Vojdanich

Dzisiaj chciałabym zaprezentować książkę, która co prawda nie znajdzie w naszym kraju wielu czytelników. Ale, gdy tylko ją pokazałam na moim profilu na Instagramie, wzbudziła niemałą ciekawość. Bo to książka dla prawdziwych koneserów wiedzy.

Niestety jej problemem jest to, że nie została wydana, jak dotąd, w języku polskim. Natomiast prezentuje rzadko opisywany w literaturze (szczególnie rodzimej) związek jedzenia z chorobami autoimmunologicznymi. I to dlatego zdecydowałam się napisać o tej książce coś więcej.

Przedstawiam więc “Food- associated autoimmunities. When food breaks your immune system” ( w tłumaczeniu: “Procesy autoimmunologiczne związane z jedzeniem. Gdy jedzenie rozwala¹ twój układ odpornościowy”) Aristo i Elroya Vojdanich.

Ojciec i syn czyli duet doskonały

W tym ducie to niewątpliwie ojciec, profesor Aristo Vojdani, gra pierwsze skrzypce. Jest on uznanym na świecie mikrobiologiem i immunologiem irańskiego pochodzenia, od wielu lat pracującym w Stanach Zjednoczonych. Związany jest z kilkoma amerykańskimi uczelniami, jest także autorem licznych publikacji w pismach naukowych oraz laureatem wielu nagród. Od początku kariery w centrum jego zainteresowań jest badanie roli czynników środowiskowych w rozwoju chorób przewlekłych. Aktualnie Aristo Vojdani jest niekwestionowanym autorytetem w tej dziedzinie zapraszanym do wystąpień na konferencjach poświęconych chorobom autoimmunologicznym (takich jak TA).

Syn profesora, Elroy, jest natomiast lekarzem, radiologiem interwencyjnym i specjalistą medycyny funkcjonalnej, który badania ojca wprowadza do praktyki. Sam zresztą doświadczył znaczenia jedzenia jako przyczyny własnych problemów zdrowotnych, wykrywając u siebie nietolerancję glutenu i mleka (wywoływały one trwające u niego latami przewlekłe zmęczenie i zapalenie zatok przynosowych). Aktualnie prowadzi praktykę lekarską, w której wykorzystuje gruntowną wiedzę medyczną i metody medycyny funkcjonalnej w leczeniu pacjentów z chorobami przewlekłymi (w tym z chorobą Alzheimera stosując protokoły opracowane przez Dale Bredesenena).

Biorąc pod uwagę dorobek i zainteresowania obu autorów wydaje się, że nikt lepiej od nich nie poznał i nie umie wyjaśnić istoty problemu: dlaczego jedzenie przestaje nam służyć i rozwala¹ układ odpornościowy.

Choroby autoimmunologiczne i podstawy immunologii

Jak duże jest obecnie zagrożenie chorobami autoimmunologicznymi większość z nas zdaje sobie sprawę. Ocenia się, że choroby te dotyczą około 10% ludzi stając się, obok chorób sercowo- naczyniowych i nowotworów, najczęstszymi przyczynami przewlekłego leczenia i zgonów.

Ale tak naprawdę, jeszcze pół wieku temu naukowcy tylko zastanawiali się nad istnieniem zjawiska autoimmunologii. Podczas gdy kolejne półwiecze dostarczało dowodów na rolę procesów autoimmunologicznych w wywoływaniu chorób, te stawały się coraz powszechniejsze w krajach zachodnich. To również okres wprowadzenia na rynek wielu substancji chemicznych do naszego otoczenia, w tym środków ochrony roślin, sztucznych dodatków do żywności czy plastikowych pojemników na żywność. A nie przywiązując do nich większego znaczenia, straciliśmy szansę obserwowania ich wpływu na rozwój chorób autoimmunologicznych. Co nie oznacza, że takiego związku nie ma.

“Prawidłowy rozwój układu odpornościowego i tolerancja na pokarmy nie jest w dzisiejszych czasach udziałem nas wszystkich. Żeby dowiedzieć się dlaczego, potrzebujemy na nowo przyjrzeć się różnym elementom współczesnego życia, które na ogół traktujemy jako normalne.”

Zależność między czynnikami środowiskowymi i jedzeniem a autoimmunologią ma charakter kaskady zdarzeń, którą autorzy zobrazowali w następujący sposób:

jak jedzenie i czynniki środowiskowe wywołują choroby autoimmunologiczne

Aby czytelnik nie miał problemów ze zrozumieniem poszczególnych szczebli tej kaskady, pierwsza część książki poświęcona została podstawom immunologii, roli bariery jelitowej, lipopolisacharydów pochodzenia bakteryjnego (LPS) oraz bariery krew- mózg.

Nie ma jednak problemu, jeśli czytelnikowi obce są zagadnienia i terminologie związane z immunologią- autorzy w prosty, ale wyczerpujący sposób je wyjaśniają. Jest to także świetna powtórka dla osób “z branży”.

Spora część uwagi autorów poświęcona jest zjawisku tolerancji immunologicznej oraz znaczeniu nieszczelnej bariery jelitowej.

Jakich badań nie wykonywać w diagnostyce zespołu nieszczelnego jelita?

Tutaj autorzy opisują dostępne metody diagnostyczne mające służyć rozpoznawaniu nieszczelnej bariery jelitowej. Nie tylko poddają krytycznej ocenie powszechnie akceptowany test z laktulozą i mannitolem jako narzędzie do rozpoznawania zespołu nieszczelnego jelita. Jednym z argumentów jest to, że ocenia przechodzenie małych cząsteczek węglowodanowych wchłanianych wyłącznie w górnym odcinku jelita cienkiego niezdolnych do pobudzenia układu immunologicznego. Podważają też zasadność badania stężenia zonuliny we krwi z powodów, które opisywałam już wcześniej (przeczytasz o nich TUTAJ).

Antygen- przeciwciało czyli badania metodą ELISA

Dalsza część książki poświęcona jest omówieniu badań, którym Aristo Vojdani poświęcił większą część kariery, czyli badaniom reakcji układu odpornościowego na poszczególne składniki jedzenia. Są to zyskujące na popularności reakcje nadwrażliwości inne niż alergie (niezależne od przeciwciał IgE), przebiegające z udziałem przeciwciał IgG/IgA (reakcje nadwrażliwości typu opóźnionego).

Niestety, nie wszystkie metody diagnostyczne cieszą się podobną wiarygodnością.

Profesor Vojdani opiera się w swoich badaniach na powszechnie znanym teście ELISA (sam przyznaje, że jego poznanie było przełomowym momentem w karierze). Jego zasada opiera się na stwierdzeniu reakcji między znanym antygenem a przeciwciałem w badanej surowicy- jeśli reakcja między nimi zachodzi, potwierdza obecność przeciwciał skierowanych przeciw temu antygenowi we krwi pacjenta.

Jednak badania wykonywane w różnych laboratoriach cechują się zmiennymi wynikami- gdy przeprowadzono badania porównawcze wysyłając w jednym dniu surowice tych samych pacjentów do trzech laboratoriów, uzyskano różnice w wynikach w zakresie 49- 73% (akceptowalny próg wynosi 20%). Wytłumaczeniem tej niezgodności jest, według autorów, użyty do badań antygen.

Antygen ma znaczenie

Okazuje się, że znaczenie może mieć jego pochodzenie, postać (niektóre kupuje się w postaci suchego proszku), stopień oczyszczenia itd. Powszechną, podobno, praktyką jest badanie białek surowego mięsa czy ryb, podczas gdy w takiej postaci są one rzadko spożywane. Obróbka termiczna białek zmienia natomiast ich antygenowość na tyle, że obserwowana reakcja w przypadku surowego produktu może się nie potwierdzić po ugotowaniu (i odwrotnie). Podobnie towarzystwo innych białek (innych składników jedzenia) może zmieniać antygenowość spożywanego produktu. Warto więc wziąć te i inne aspekty wybierając laboratorium do badań nadwrażliwości pokarmowych.

Aristo Vojdani nie ukrywa, że jest związany z amerykańskim Arrex Laboratories, laboratorium, które utrzymuje standardy opracowane przez autora i opisane w książce. Nie wykonują badań z Polski (pytałam).

Zjawisko reakcji krzyżowych

Dużo uwagi poświęcono też w książce zjawisku reakcji krzyżowych (mimikry molekularnej). Chodzi o to, że pewne sekwencje aminokwasów pochodzących z jedzenia są na tyle podobne do naszych własnych tkanek, że mogą pobudzać układ odpornościowy do produkcji przeciwciał, które powodują stan zapalny w określonym narządzie (o ile ich nie wyeliminujemy z jedzenia).

Przykładem takiego zjawiska jest podobieństwo sekwencji aminokwasowych między białkami mleka i pszenicy a takimi białkami, jak glikoproteina mieliny oligodendrocytów (MOG- jej uszkodzenie prowadzi do stwardnienia rozsianego), wysp trzustkowych (cukrzyca typu 1) czy akwaporyna 4 (pozagałkowe zapalenie nerwu wzrokowego). Dlatego spożywanie reagujących krzyżowo pokarmów (w tym wypadku właśnie mleka i pszenicy) jest jak dolewanie paliwa do ognia.

Ale mleko i pszenica to nie jedyne pokarmy, z którymi nasz organizm może mieć problem. Nawet tak powszechnie uznawane za “zdrowe” pokarmy, jak szpinak czy marchewka, mogą być problemem u pacjentów z pozagałkowym zapaleniem nerwu wzrokowego i wymagają ich odstawienia. Takich przykładów w książce jest wiele, jednak, poza nielicznymi wyjątkami, trudno o jednolity wzorzec, jak komponować jadłospis pacjenta z konkretną jednostką chorobową. Do tego służy badanie oferowane przez Cyrex Laboratories opracowane przez Aristo Vojdaniego.

Na koniec autorzy zostawili przegląd najczęstszych składników obecnych w jedzeniu, które mogą przyczyniać się do rosnącej fali zachorowań na choroby autoimmunologiczne. Wśród nich znalazły się  sztuczne barwniki:

“Przemysł spożywczy uwielbia sztuczne barwniki, ponieważ łatwo wiążą się z białkami w jedzeniu. Niestety, równie łatwo wiążą się z białkami w ludzkim organizmie. Widzieliście zabarwiony język lub usta dziecka po zjedzeniu kolorowej waty cukrowej lub innych kolorowych słodyczy? To wynik wiązania sztucznych barwników do tkanek.”

Dla kogo jest książka ?

Absolutnie polecam ją wszystkim osobom zainteresowanym immunologią oraz tematyką wpływu jedzenia na rozwój chorób autoimmunologicznych. Chociaż ma charakter podręcznika, napisana została prostym językiem, zawiera liczne odniesienia do życia prywatnego czy zawodowego autorów, co czyni książkę jeszcze ciekawszą. Treści urozmaicone zostały kolorowymi ilustracjami i tabelami. Sprawia to, że książka jest czymś pośrednim między podręcznikiem dla specjalistów a poradnikiem dla wszystkich zainteresowanych. Zawiera mnóstwo wartościowej wiedzy, której znaczenie będzie w kolejnych latach rosło (w to wierzę 🙂 ).

Jeden z recenzentów książki napisał, że to, co zechcesz zrobić po jej przeczytaniu, to po pierwsze- jak najszybciej wdrożyć zdobyte informacje do praktyki, a po drugie- przeczytać ją jeszcze raz. Dokładnie z takim własnie zamiarem skończyłam czytać tę książkę.

Niestety pozostaje też niedosyt

– brak polskiego tłumaczenia, przez co trudno o zainteresowanie szerszego grona czytelników (także ze względu na cenę)
– brak możliwości wykonania opisanych w książce badań w Polsce

Po lekturze książki nasuwa się też pytanie, czy oferty badań wykonywanych przez Cyrex należy uznać za reklamę laboratorium. I tak, i nie. Myślę, że trudno oczekiwać od autora, który poświęcił swoją karierę zawodową określonej metodzie diagnostycznej, żeby odciął się od możliwości zaprezentowania jej swoim czytelnikom. Ci natomiast, nawet jeśli sami z tej oferty nie skorzystają, dostają wiedzę, na czym zależności między jedzeniem a chorobami autoimmunologicznymi polegają oraz jak je wykorzystać w praktyce.

¹ Nie ukrywam, że miałam problem z “eleganckim” przetłumaczeniem tytułu: when food breaks your immune system. Wahałam się między: jedzenie łamie albo rozwala układ immunologiczny (niszczy nie wchodziło w grę, bo ten działa, tyle, że nieprawidłowo). Ostatecznie zostawiłam to drugie, chociaż dalej mnie nie zadowala. Jeśli macie lepsze pomysły, chętnie przygarnę 🙂


Aristo Vojdani i Elroy Voydani, Food- associated autoimmunities. When food breaks your immune system, Los Angeles, A and G Press, 2019, ISBN: 978-0-578-49977-2.

Czy istnieje recepta na nawracające infekcje?- recenzja książki Mirosławy Gałęckiej

Czy istnieje recepta na nawracające infekcje?- recenzja książki Mirosławy Gałęckiej

W ostatnim czasie zdecydowanie zwolniłam z kupowaniem nowych książek (chociaż nie z czytaniem), ale dla tej zrobiłam wyjątek z trzech powodów. Pierwszym był tytuł, który rzadko pojawia się na księgarskich półkach “Nawracające infekcje”. Drugim powodem była autorka- doktor Mirosława Gałęcka, której warsztatu pracy byłam ciekawa. Trzecim- nawracające i przewlekłe infekcje są częstym problemem w gabinecie lekarskim i, niestety, często trudnym do rozwiązania.

Dzisiaj więc wpis o tym, czy istnieje skuteczna recepta na na nawracające infekcje ma podstawie książki doktor Mirosławy Gałęckiej.

Dwa słowa o autorce

Dlaczego tylko dwa?😉

Myślę, że każdy w naszym kraju zainteresowany zagadnieniami związanymi ze zdrowiem i odżywianiem doktor Gałęcką zna. Wspomnę więc tylko, że Pani doktor kieruje Instytutem Mikroekologii w Poznaniu, jest prelegentem na licznych konferencjach i szkoleniach oraz autorem publikacji w pismach medycznych. Jej zawodowe zainteresowania wiążą się z zaburzeniami mikrobioty jelitowej, której diagnostykę i leczenie wykorzystuje w codziennej pracy z pacjentem z chorobami przewlekłymi. Dużo uwagi poświęca również zagadnieniu nietolerancji pokarmowych, stosuje z powodzeniem  w leczeniu chorób przewlekłych diety eliminacyjne (o ich badaniu i leczeniu pisałam przy okazji innej recenzji).

Doktor Gałęcka jest także autorką cieszącej się dużym uznaniem książki “Dieta w chorobach autoimmunologicznych. Co jeść, by czuć się lepiej”. Nie zdziwiłam się więc, że doktor Gałęcka zna również receptę na nawracające infekcje.

Dlaczego infekcje nawracają?

Temu zagadnieniu poświęcona jest pierwsza część książki. Wzbogacona została o relacje pacjentów, których martwią powtarzające się choroby i niska odporność. Robią co w ich mocy, stosują się do zaleceń, ale bez przerwy są chorzy.

Ale zaraz potem autorka przedstawia obraz ze znanej powieści, który właściwie jest gotową receptą na zdrowie. I nie chodzi tu o jeden tajemniczy lek, ale sumę pewnych oczywistych zachowań i nawyków, które budują naszą odporność. Świadomi czytelnicy pewnie je znają, pozostali muszą zajrzeć do książki ;-).

“Skąd się bierze odporność?”

Ale oczywiście na tych prostych zaleceniach autorka nie poprzestaje. W dalszej części książki w sposób przejrzysty i zrozumiały omawia mechanizmy decydujące o naszej odporności lub jej braku, skupiając się na roli mikrobioty jelitowej. Chociaż może się wydawać, że nie ma ona wielkiego wpływu na infekcje dróg rodnych czy oddechowych, prawda jest inna. Miejscem ich styku jest błona śluzowa z rozbudowaną własną tkanką limfatyczną MALT (ang. mucosa- associated limphoid tissue), a błona śluzowa przewodu pokarmowego odgrywa tu rolę zasadniczą. Jest ona elementem bariery jelitowej, której integralność chroni przed konsekwencjami nieszczelnego jelita, które to zjawisko także zostało opisane w książce.

Pora na konkrety

Po części teoretycznej doktor Gałęcka przechodzi do konkretnych zaleceń, jak odżywianiem, suplementacją czy stylem życia możemy wesprzeć układ odpornościowy w walce z infekcjami. Nie znajdziemy tu tajemnych sposobów doświadczonego lekarza, ale uniwersalne zalecenia dotyczące spożywania bogatej w witaminy, minerały i antyoksydanty żywności, uzupełnienia niedoboru witaminy D czy nienasyconych kwasów tłuszczowych, celowanej probiotykoterapii czy wsparcia w pokonywaniu przewlekłego stresu. Dodatkową wartością książki są wskazówki specjalistów (np. położnej czy dietetyka), którzy podpowiadają także inne metody wsparcia układu odpornościowego.

I, jak dla mnie, w tym miejscu książka powinna się zakończyć.

“Tych błędów nie popełniaj!”

Taki tytuł nosi kolejny rozdział książki i, co przewiduje autorka, rzeczywiście mi się nie podoba. Jest to bowiem zbiór zaleceń dość oczywistych (np. w czasie infekcji zostań w domu, nie zarywaj nocy), ale po prostu mało realnych do wykonania. Zwykle pacjent nie ma wpływu wymagania pracodawcy, sytuację rodzinną ani na zakres badań czy leczenie zalecane przez lekarza. Trudno odizolować się od otoczenia i żyć na własnych zasadach w celu zapobieżenia czy leczenia infekcji. Stres i pośpiech stały się towarzyszami naszego życia, a naszym celem powinno być radzenie sobie z nimi a nie ich unikanie. Dlatego uważam, że tego typu zalecenia za zbędne.

Podobnie uważam, że niepotrzebnie w książce znalazł się rozdział pt. “Leksykon chorób” z krótkim omówieniem najczęstszych infekcji. Co prawda wartościowa jest ich charakterystyka ze zwróceniem uwagi na mechanizm powstawania czy objawy choroby, ale sposób ich diagnozowania czy leczenia należy zwykle do lekarza oraz jego możliwości wykonywania specjalistycznych badań. Niestety życie pokazuje, że czasami decyzje o leczeniu trzeba podejmować bez ich wykonywania, a tego typu zalecenia to tylko teoria.

Podsumowanie

Osobiście książkę podzieliłabym na dwie części: pierwszą- bardzo dobrze napisaną, wyjaśniającą w zrozumiały sposób mechanizmy kierujące naszą odpornością oraz sposoby jej wzmacniania oraz drugą- niestety słabszą, trochę jakby doklejoną na siłę w celu zwiększenia objętości książki. Jednak osobom szukającym odpowiedzi i wsparcia w leczeniu przewlekłych infekcji książkę tę polecam, ponieważ, żeby skutecznie walczyć z chorobą, trzeba najpierw poznać przeciwnika oraz możliwości własnej obrony. A takich informacji ta książka dostarcza.

Moja nieprzychylna ocena dotyczy natomiast drugiej części książki . Zaznaczam jednak, że jest to absolutnie moja subiektywna ocena i niewykluczone, że innym czytelnikom taka struktura książki będzie odpowiadać.

A co do samej recepty na leczenie nawracających infekcji: na pewno książka nie wyczerpuje warsztatu możliwości zapobiegania i leczenia, chociaż dostarcza wiadomości na temat niektórych jej elementów. Dlatego warto rady doktor Gałęckiej wcielić w życie i obserwować efekty. Chociaż są dość ogólne, zawsze powinny stanowić pierwszy krok na drodze do wyleczenia.

Jestem ciekawa Waszych opinii o książce, a ja czekam na kolejne pozycje doktor Gałęckiej.


Mirosława Gałęcka, Nawracające infekcje. Jak wspomagać układ odpornościowy, Łódź, Galaktyka, 2019, ISBN:978-83-7579-714-5.

www. galaktyka.com.pl

Promocja zakończy się za: