Żywienie, diagnostyka i leczenie SIBO pod redakcją Hanny Szpunar- Radkowskiej- recenzja, czyli czy i komu polecam?

Żywienie, diagnostyka i leczenie SIBO pod redakcją Hanny Szpunar- Radkowskiej- recenzja, czyli czy i komu polecam?

Bakteryjny przerost w jelicie cienkim SIBO, przerost metanogenów IMO oraz przerost bakterii w jelicie grubym LIBO to stosunkowo nowe jednostki chorobowe, których się wciąż uczymy. Z początkowego podejścia opartego głównie na antybiotykoterapii i restrykcyjnej diecie, wielu specjalistów leczących pacjentów z tymi problemami zrobiło zwrot w kierunku bardziej zindywidualizowanego i interdyscyplinarnego działania. Okazało się, że gdy w grę wchodzi dysfunkcyjna mikrobiota jelit, leczenie nie jest tak proste, jak się spodziewaliśmy, a wciąż niepełna wiedza o zjawiskach toczących się w przewodzie pokarmowym sprawy nie ułatwia. A pacjentów z tymi zaburzeniami wciąż przybywa.

Dlatego z wielką ciekawością i nadzieją sięgnęłam po książkę „Żywienie, diagnostyka i leczenie SIBO” pod redakcją Hanny Szpunar- Radkowskiej. Czy się zawiodłam i czy książka spełniła moje oczekiwania, opiszę poniżej.

Zacznijmy od statystyk…

Według danych, na które powołują się autorzy książki, częstość występowania SIBO w populacji szacuje się na 2,5-22%, przy czym wśród osób z zespołem jelita nadwrażliwego może być to nawet 80%. Skala problemu wydaje się być więc ogromna, a wielu pacjentów pozostaje przez długi czas niezdiagnozowanych. To powoduje, że przez wiele lat borykają się oni z zaburzeniami funkcjonowania przewodu pokarmowego, intuicyjnie ograniczając swój jadłospis do kilku- kilkunastu dobrze tolerowanych produktów. Bywa, że otrzymują „w ciemno” kurację Xifaxanem, która często nie jest wystarczająca, a tym samym nieskuteczna, przez co pacjenci nie odczuwają poprawy (albo trwa ona krótko) i tracą nadzieję na skuteczne leczenie.

Właśnie dlatego tak ważne jest zrozumienie SIBO- jego natury, przyczyn, właściwej diagnostyki i kompleksowego leczenia. I takie podejście prezentuje książka pod redakcją Hanny Szpunar- Radkowskiej.

Jeśli interesuje CIę tematyka SIBO, zajrzyj też do innych wpisów na blogu:

Choroby towaryszące lub maskujące przerost bakteryjny w jelicie cienkim

Zaburzenia motoryki w chorobach zaleznych od glutenu- czy tłumaczą, dlaczego SIBO występuje w celiakii?

Hipermobilność stawów, zespół ortostatycznej tachykardii posturalnej i przewód pokarmowy

Kim są autorzy?

Na podstawie prezentacji autorów w książce trzeba przyznać, że jest to grono praktyków, którzy znają SIBO z codziennej pracy- dietetycy, lekarz, osteopata i trycholog. Z opisu nie wywnioskowałam, czy są to osoby, które na co dzień ze sobą współpracują, ale właśnie tacy specjaliści powinni stanowić trzon zespołu opiekującego się pacjentem z SIBO (brakuje w tym gronie, według mnie, jeszcze psychologa lub psychoterapeuty).

Wszyscy autorzy wywiązali się ze swoich zadań prezentując trudne zagadnienia w przystępny sposób, w oparciu o bogatą bibliografię. Szczególne uznania należą się tym autorom, którzy nie tylko zaprezentowali dane literaturowe na temat SIBO, ale także podzielili się swoim warsztatem pracy. Bo, co należy podkreślić, poza niektórymi jasno określonymi zaleceniami postępowania w SIBO (jak np. dotyczącymi diagnostyki czy leczenia przeciwbakteryjnego, które opierają się na wynikach badań), każdy ze specjalistów leczących SIBO ma inne metody pracy, oparte często na własnych doświadczeniach.

Jak to robią inni?

Muszę przyznać, że moim głównym motywem, żeby sięgnąć po tę książkę, była ciekawość „jak to robią inni”. Czy się zawiodłam? I tak i nie.

Naukowy charakter publikacji wymusza opieranie się na wiarygodnych źródłach literaturowych, jednak przewijają się w niektórych rozdziałach także osobiste opinie autorów. Niestety czasami brakuje wyjaśnienia, z czego takie opinie wynikają, co może pozostawić czytelnika z niedosytem, chociaż może też być punktem wyjścia do własnych analiz i dociekań (przynajmniej ja tak staram się do tego podejść).

Takie miałam przemyślenia po przeczytaniu rozdziału na temat diet stosowanych u pacjentów z SIBO, opisanych, co muszę przyznać, z dużą wnikliwością. Ale zaskoczyła mnie opinia, że dieta według dr Siebecker jest jedną z bardziej restrykcyjnych, mimo że opiera się na dostosowaniu ilości produktów o dużym i średnim potencjale fermentującym (po to właśnie, aby dieta ta pozostawała możliwie różnorodna). Nieścisłością można uznać fakt, że, pomimo iż pieczywo orkiszowe na zakwasie zostało przedstawione jak względnie dobrze tolerowane przez pacjentów z SIBO, to zaproponowany jadłospis low-FODMAP jest bezglutenowy. Osobiście pracuję z pacjentami z chorobami glutenozależnymi, więc też często posługuję się tą dietą, ale ciekawią mnie powody stosowania diety bezglutenowej u pacjentów bez celiakii także przez innych specjalistów.

Zabrakło mi natomiast własnych wniosków autora rozdziału o leczeniu SIBO. Leczenie, które stosujemy, oparte jest na badaniach z USA i nie uwzględnia wrażliwości bakterii czy archeonów na leczenie w innych rejonach. Standardy postępowania nie zakładają sztywnych dawek, czasu trwania leczenia ani nawet nie wskazują na konkretne preparaty, stąd dużą wartością może być wymiana obserwacji, jakie strategie sprawdzają się w warunkach polskich. Zdaję sobie też sprawę, że wypracowanie rodzimych standardów postępowania wymaga lat pracy i obserwacji. Ponadto, według zamierzeń autorów, odbiorcami książki są pacjenci i studenci, więc można uznać, że przedstawienie szczegółów związanych z dobieraniem leczenia czy dawek nie było celem publikacji. Chociaż więc ja odczułam niedosyt, dla wielu czytelników zaprezentowane dane moga być w pełni wystarczające.

Czy i komu polecam książkę?

Zdecydowanie polecam każdej osobie zainteresowanej tematyką SIBO, LIBO i IMO, zarówno pacjentom, jak i specjalistom, także lekarzom. Złożony charakter SIBO, mnogość objawów oraz duża częstość występowania choroby sprawiają, że pacjenci szukają pomocy u lekarzy, dietetyków, fizjoterapeutów, kosmetologów, trychologów czy psychologów. Każdy z tych specjalistów powinien posiadać wiedzę na temat SIBO, aby móc skutecznie pomagać swoim pacjentom i podopiecznym.

Uważam, że należy docenić odwagę autorów podjęcia się opisania tak złożonego i właściwie wciąż jeszcze słabo poznanego zaburzenia związanego z dysfunkcyjną mikrobiotą jelitową, ogrom wykonanej pracy, ale też kompleksowe podejście do diagnozowania i leczenia SIBO. Jest nadzieja, że w przyszłości będą powstawać zespoły specjalistów do leczenia SIBO, a pacjent będzie otrzymywał wielokierunkową pomoc. Dlatego ważne jest, aby poznawać zarówno złożone mechanizmy choroby, jak i różne metody wsparcia i leczenia bez ograniczania się tylko do własnej dziedziny.

Podsumowanie

Niestety w wielu środowiskach wciąż panuje pogląd, że SIBO to problem objawiający się głównie wzdęciami czy bólami brzucha, a leczenie opiera się na antybiotykach i diecie. Nieskuteczne terapie i częste nawroty jednak pokazały nam, że takie podejście jest niewystarczające i powinniśmy działać interdyscyplinarnie. A im większą mamy wiedzę na temat mechanizmów kryjących się za rozwojem choroby, tym większa szansa na ich wykrycie u pacjenta z SIBO i skuteczne leczenie. Także kluczowa jest wiedza o mało znanych problemach towarzyszących SIBO, jak zaburzenia metabolizmu czy, opisane w oddzielnym rozdziale, problemy trychologiczne.

Dotychczas wiele z tych informacji było rozproszonych w różnych źródłach wiedzy, a wielu specjalistów opiekujących się pacjentami z SIBO bazowało na doświadczeniach lekarzy czy naturopatów z Zachodu. W tej chwili mamy już własny podręcznik na temat SIBO, który powinien znaleźć miejsce w podręcznej bibliotece specjalistów i pacjentów zainteresowanych tematem. U mnie na pewno tak będzie.

Jeśłi podoba Ci się wpis i chcesz otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach na blogu, wartościowe informacje związane ze zdrowiem i odżywianiem, a także atrakcyjne oferty, zapisz się na newsletter:


H. Szpunar- Radkowska (red.). Żywienie, diagnostyka i leczenie w SIBO, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2023.

Na czym polega integralne podejście do chorób nowotworowych według książki Justyny Posłusznej?

Na czym polega integralne podejście do chorób nowotworowych według książki Justyny Posłusznej?

Dlaczego coraz częściej zapadamy na różne i coraz bardziej agresywne postaci nowotworów? Na czym polega integralne podejście do nowotworów? Czy w obliczu niepokojących statystyk dotyczących ryzyka rozwoju nowotworów jesteśmy całkowicie bezradni? Czy możemy wesprzeć klasyczne leczenie nowotworów? Na te pytania odpowiedzi możemy szukać w książce Justyny Posłusznej „Integralne podejście do nowotworów. Poznaj raka. Zrozum raka. Zwalcz raka”, na której recenzję zapraszam.

O autorce

Justyna Posłuszna jest z wykształcenia biologiem molekularnym, a od kilku lat także doradcą żywieniowym. Przede wszystkim interesuje ją żywienie w chorobach nowotworowych, neurodegeneracyjnych oraz autoimmunologicznych. Jest także autorką strony www.mitodietetyka.pl, na której dzieli się swoją wiedzą i przepisami na zdrowe dania. Jest także autorką profilu na facebooku o tym samym tytule- tutaj możemy znaleźć przemyślenia czy obserwacje związane z codzienną pracą z pacjentami. Dominują wśród nich pacjenci onkologiczni. W ich komentarzach wyczytać można wdzięczność i nadzieję jednocześnie- wdzięczność za rozwiązywanie ich problemów ze zdrowiem oraz nadzieję, że nowotwór można pokonać. Wydaje się więc, że to Justyna Posłuszna jest tą osobą, która wie, jak do raka podejść i zaopiekować pacjentem onkologicznym. Dlatego też bez chwili wahania kupiłam książkę „Integralne podejście do nowotworów. Poznaj raka. Zrozum raka. Zwalcz raka”.

Rak i coraz więcej raka

„Gdy byłam małą dziewczynką, rak kojarzył mi się bardziej z chorobą osób starszych, które wiele lat paliły papierosy i nie za bardzo o siebie dbały. Wydawało mi się, że ani mnie, ani moich bliskich ten temat nie dotyczy. Parę lat później przekonałam się, że wcale tak nie jest.”

Podobnie myśli (albo myślało jeszcze do niedawna) większość ludzi. Chociaż dysponujemy coraz bardziej zaawansowaną diagnostyką i metodami leczenia nowotworów, z jednym mamy wciąż problem- nie wiemy, dlaczego ich ilość wciąż rośnie ani dlaczego dotyczy coraz młodsze osoby? Co robimy nie tak, że statystyki dotyczące zachorowań są coraz bardziej pesymistyczne?

Czy istnieje profilaktyka nowotworów?

Odpowiedź znajdziemy już na pierwszych stronach książki Justyny Posłusznej, która pisze:

„Oburzyłam się, kiedy w tym roku (2020) przeglądałam masowe media w Światowy Dzień Walki z Rakiem (4 lutego). Szukałam w nich informacji na temat prewencji, diety, czegokolwiek, co może być pomocne pacjentom onkologicznym. Nie znalazłam absolutnie nic!”

Natomiast wg raportu World Cancer Research Fund, międzynarodowej organizacji zajmującej się badaniem wpływu różnych czynników na rozwój nowotworów, aż połowie nowotworów można zapobiec poprzez zmiany sposobu odżywiania i stylu życia. Nie zapobiegniemy im jednak, jeśli informacje na temat czynników sprzyjających nowotworzeniu pozostaną w ukryciu. I nie chodzi tu o super szkodliwe toksyny czy silne promieniowanie. Ryzyko powstawania nowotworów mogą zwiększać nasze codzienne wybory czy nawyki prowadzące do otyłości, insulinooporności czy cukrzycy, a więc niewłaściwa dieta, niska aktywność fizyczna, toksyny środowiskowe, przewlekły stres czy niedobór snu. I tym czynnikom po kolei przygląda się w swojej książce Justyna Posłuszna podpowiadając praktyczne rozwiązania do zastosowania od razu.

Czym jest nowotwór?

Jednak, aby zrozumieć wpływ różnych czynników na rozwój nowotworów, najpierw nowotwór trzeba poznać i zrozumieć jego biologię. Temu poświęcona jest pierwsza część książki. Chociaż omawia trudne zagadnienia, autorka z zadania wybrnęła doskonale. Trudne pojęcia czy zjawiska związane z nowotworzeniem zostały wyjaśnione w sposób przystępny dla każdego czytelnika. Dodatkowo, dla osób szczególnie zainteresowanych, umieszczono bardziej wnikliwe wyjaśnienia dotyczące biologii nowotworów. Dzięki takiemu układowi zarówno pacjenci, jak i specjaliści, mogą wynieść z książki wiele cennych informacji.

Zdrowe odżywianie antynowotworowe

Odżywianiu poświęcono w książce dużo uwagi. O tyle nie powinno to dziwić, że autorka jest doradcą żywieniowym i analizuje jadłospisy swoich podopiecznych- widzi ich błędy i je modyfikuje tak, by zwiększyć szanse na pokonanie raka. Z drugiej jednak strony pacjenci słyszą często od swoich lekarzy, że „jedzenie nie ma nic wspólnego z ich chorobami” albo” że mogą jeść wszystko”. Justyna Posłuszna przekonuje jednak, że takie podejście to poważny błąd, co uzasadnia opierając się na podstawach fizjologii, danych naukowych, ale i własnym doświadczeniu. Niestety, dodaje zaraz, zmiana sposobu odżywiania to dla wielu pacjentów przeszkoda nie do pokonania:

” Z kilkuletniej praktyki zawodowej wiem, że największym problemem są nasze przekonania i nawyki, które często bojkotują nasze próby powrotu do zdrowia.”

Podaje też przykłady pacjentów, którzy przerwali współpracę właśnie z tych powodów nie dając sobie szansy na powrót do zdrowia.

Dieta to nie wszystko

Częstym błędem pacjentów jest poleganie wyłącznie na interwencji dietetycznej, czyli zmianie sposobu odżywiania lub wiara w moc konkretnego składnika. Podejście integracyjne opiera się jednak na różnych obszarach funkcjonowania organizmu, Nic dziwnego, że autorka opisuje znaczenie stresu, snu, rytmów dobowych, działania toksyn środowiskowych w powstawaniu nowotworów oraz podkreśla, że naprawa nieprawidłowo funkcjonujących obszarów warunkuje skuteczną profilaktykę i leczenie. Tak więc tytuł książki wiernie oddaje zawartość- jest to poradnik, jak w sposób całościowy zmierzyć się z nowotworem. Co jednak należy podkreślić, autorka nie opowiada się za odstawianiem klasycznego leczenia nowotworów. Wręcz przeciwnie- zaleca, aby zmiana diety i stylu życia były wparciem leczenia klasycznego. Takie podejście zwiększa szansę uzyskania pozytywnych efektów leczenia oraz pozwala zmniejszyć efekty uboczne. Mnie takie podejście do leczenia bardzo przekonuje.

Dla kogo jest ta książka?

Jak zwykle przy okazji recenzji książki, zadaję pytanie, kto powinien przeczytać „Integralne podejście do chorób nowotworowych”. Zdecydowanie uważam, że KAŻDY.

Statystyki głoszą, że prawie co druga osoba zachoruje chociaż raz na nowotwór w ciągu swojego życia. Nawet jeśli więc ten problem nie dotyczy nas ani naszych bliskich w tej chwili, wiedza przedstawiona w książce jest niezwykle cenna w kontekście nie tylko zapobiegania nowotworom, ale zdrowego życia w ogóle. Osobom, które już walczą z nowotworem, może natomiast dać nadzieję, że nie są w tej walce bezbronni. Natura wyposażyła nas w skuteczne i bezpieczne narzędzia, my jednak musimy nauczyć się z nich korzystać. I o tym jest ta książka:

„Moim celem jest przekazanie wiedzy, która pozwoli zrozumieć, czym jest nowotwór, jak powstaje oraz jakie schorzenia i czynniki mogą zwiększać ryzyko jego powstawania.(…) Nawet jeśli za pomocą leczenia konwencjonalnego uda się pokonać raka, to bez innych zmian, które składają się na nasze środowisko, można spodziewać się szybkiego nawrotu choroby. W końcu statystyki dotyczące tzw. pięcioletniego przeżycia nie są imponujące. Dlatego tak ważne jest podejście do tej choroby od każdej możliwej strony- podejście Integralne (lub, jak ktoś woli- holistyczne).”


Książkę można kupić na stronie: https://dobropolski.com/produkt/justyna-posluszna-integralne-podejscie-do-chorob-nowotworowych/

Jeśli interesuje Cię tematyka nowotworów, może zainteresują Cię też inne wpisy na blogu:

„Zapalenie i nowotwory” oraz „Dieta w prewencji chorób nowotworowych”

Zapisz się na newsletter, aby otrzymywać informacje o nowych wpisach na blogu razem z porcją informacji na tematy związane ze zdrowiem i odżywianiem:

Dlaczego potrzebujemy białka w diecie i mięśni w organizmie na podstawie książki „A Guide to Amino Acids and Protein Nutrition” Roberta Wolfe

Dlaczego potrzebujemy białka w diecie i mięśni w organizmie na podstawie książki „A Guide to Amino Acids and Protein Nutrition” Roberta Wolfe

Nasza wiedza o odżywianiu i składnikach pokarmowych staje się coraz większa i…coraz bardziej skomplikowana. O ile jednak dużo wiemy na temat wyboru właściwych węglowodanów czy tłuszczów, nasza znajomość zagadnień związanych z białkami sprowadza się zazwyczaj do rozróżnienia białek zwierzęcych i roślinnych. Nie był to więc przypadek, że sięgnęłam po książkę Roberta R. Wolfe: „A Guide to Amino Acids and Protein Nutrition” (Przewodnik o aminokwasach i żywieniu białkami), którą dzisiaj chcę Wam przybliżyć.

Rzadko piszę na blogu recenzje anglojęzycznych pozycji sądząc, że niestety nie będą one dostępne dla większości Czytelników. Pierwszą jednak taką próbę zrobiłam w ubiegłym roku pisząc dla Was recenzję: O związku jedzenia z chorobami autoimmunologicznymi na podstawie książki “Food- associated autoimmunities. When food breaks your immune system” Aristo i Elroya Vojdanich, która została dobrze przyjęta z uwagi na omawiane zagadnienia, rzadko opisywane w literaturze rodzimej. Ponieważ kwestie związane z białkami i aminokwasami, a także znaczeniem mięśni dla zachowania zdrowia, również nie są często poruszane na naszym rynku wydawniczym, temat ten chciałabym nieco przybliżyć właśnie za pomocą przewodnika o białkach Roberta Wolfe.

Kim jest autor?

Jak pisze Robert Wolfe, jego zainteresowanie białkami zaczęło się jeszcze na długo, zanim zdobył jakąkolwiek wiedzę o odżywianiu: po prostu, jako 13- letni chłopak marzył o karierze umięśnionego sportowca. Chociaż instynktownie czuł, że ma to związek z odżywianiem, nie wiedział, jak ten cel osiągnąć. Dopiero jako młody naukowiec połączył oba zainteresowania: sport i odżywianie. Gdy kontynuował naukę i karierę sportową, rozpoczął własne poszukiwania, szczególny nacisk kładąc na badanie metabolizmu białek i aminokwasów oraz znaczenia tkanki mięśniowej. Z czasem rosła jego wiedza i doświadczenie, jak te informacje wcielić w życie.

Profesor Wolfe, poza zajmowanymi stanowiskami na kilku amerykańskich uczelniach, był konsultantem amerykańskiego Komitetu Olimpijskiego oraz członkiem sekcji żywienia Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. Opracował autorski program, w którym połączył zasady optymalnego odżywiania i treningu z zastosowaniem suplementacji aminokwasami niezbędnymi. Dzisiaj natomiast, jako 70- latek, po 45 latach intensywnych badań nad ludzką fizjologią i metabolizmem, napisał książkę, w której dzieli się swoją wiedzą z czytelnikami.

Zacznijmy jednak od początku…

Dlaczego potrzebujemy białka w diecie?

W organizmie istnieją tysiące różnych białek, a każde pełni odmienne, specyficzne funkcje. Stanowią one 2/3 bezwodnej masy ciała. Każde białko wyróżnia inna ilość i skład aminokwasowy.

Wszystkie białka pozostają w ciągłym obrocie, co oznacza, że jednocześnie jedne się rozpadają, a powstają kolejne. Równowaga między tymi procesami determinuje, czy przeważa faza syntezy (tzw. anabolizm) czy utraty (katabolizm) białek. Większość zdrowych osób dorosłych pozostaje w stanie równowagi.

Rozpad białek dostarcza aminokwasów do do produkcji nowych białek, jednak często te ilości są niewystarczające. Stąd istnieje potrzeba dostarczania aminokwasów w pożywieniem (wynika to z nieodwracalnej degradacji niektórych aminokwasów z rozpadłych białek).

Niektóre aminokwasy mogą powstawać z innych cząsteczek i te nazywamy aminokwasami nie- niezbędnymi (NEAA- non essential amino acids). Aminokwasy, których organizm sam nie jest w stanie wytworzyć i muszą być dostarczone z dietą, nazywamy aminokwasami niezbędnymi (EAA- essential amino acids). Jest to jedyny makro składnik odżywczy (spośród białek, tłuszczów i węglowodanów), który jest konieczny do przeżycia. Jeśli spożywasz wystarczające ilości EAA, tworzenie nowych białek równoważy, albo wręcz przewyższa częstość ich rozpadu. Problem jednak jest taki, że przeciętna dieta zapewnia dostawy głównie aminokwasów nie- niezbędnych (50-60% spożywanych białek), podczas gdy tylko niewielkie ilości aminokwasów niezbędnych.

Aminokwasy niezbędne i nie- niezbędne, czyli które?

Do aminokwasów niezbędnych (inaczej egzogennych) zaliczamy leucynę, izoleucynę, walinę, metioninę, fenylalaninę, tryptofan, treoninę, lizynę i histydynę. Trzy pierwsze spośród nich należą do aminokwasów o rozgałęzionych łańcuchach (BCAA- branched chain aminoacids).

Aminikwasy nie- niezbędne (inaczej endogenne) to: cysteina, glicyna, glutamina, prolina, arginina, tyrozyna, alanina, kwas asparaginowy i glutaminowy, seryna. Arginina, tyrozyna i glutamina mogą stać się warunkowo niezbędne, gdy rośnie na nie zapotrzebowanie przekraczające możliwości syntezy, np. w ciężkich infekcjach.

Leucyna- kluczowy regulator syntezy białek

Ciekawym aminokwasem jest leucyna, która jest kluczowym regulatorem syntezy białek- bez niej proces ten ulega znacznemu spowolnieniu. Tyle że, jeśli zaczniemy spożywać większe ilości leucyny w postaci suplementu zawierającego tylko ten jeden aminokwas, automatycznie uruchomiony zostanie proces degradacji leucyny, ponieważ organizm będzie dążył do zachowania stanu równowagi między wszystkimi aminokwasami niezbędnymi. Proces degradacji leucyny pociągnie za sobą także zwiększoną degradację pozostałych aminokwasów rozgałęzionych: waliny i izoleucyny i ich poziom w organizmie spadnie poniżej wartości prawidłowych. Czyli suplementując wyłącznie leucynę, doprowadzamy do stanu niedoboru pozostałych aminokwasów i synteza białek wyhamowywuje. Chociaż więc to leucyna jest kluczowym aktywatorem produkcji białek, może być suplementowana jedynie w postaci mieszanki z pozostałymi aminokwasami rozgałęzionymi.

Dlaczego potrzebujemy mięśni?

Mięśnie są ważne zazwyczaj wyłącznie w kontekście aktywności fizycznej i poruszania się. Nie doceniamy natomiast ich roli w utrzymaniu prawidłowego metabolizmu białek. W normalnych warunkach to głównie w mięśniach zachodzą procesy zarówno syntezy, jak i rozpadu białek, w zależności od tego, czy został właśnie spożyty posiłek zawierający białko czy też nastąpiła dłuższa przerwa w jedzeniu. W innych tkankach i narządach utrzymywana jest równowaga między procesami syntezy i rozpadu niezależnie od odległości od ostatniego posiłku. Nawet pomimo braku dostaw jedzenia, wyłapywane są aminokwasy z krążenia do syntezy białek we wszystkich tkankach poza mięśniami, a poziom aminokwasów we krwi pozostaje na stałym poziomie.

Tkanka mięśniowa jest rezerwuarem aminokwasów dla reszty organizmu. To ona jest zdolna do utraty części swojej masy bez wpływu na pogorszenie zdrowia (trudno sobie wyobrazić podobną sytuację w przypadku skóry czy serca). Ale w sytuacjach stresowych, np. w ciężkich infekcjach, gdzie zapotrzebowanie na aminokwasy znacząco wzrasta (bo zwiększa się ich wykorzystanie przez układ immunologiczny czy w procesach gojenia ran), możemy często zaobserwować, jak ubywa u osoby chorej tkanki mięśniowej.

Zdrowie zależne od mięśni

Inna rola mięśni wynika ze związku między tkanką mięśniową a kostną- zapobieganie osteoporozie związanej z wiekiem zależy w dużym stopniu od utrzymania odpowiedniej ilości i funkcji mięśni. Od masy mięśni zależy też rokowanie w wielu chorobach. Najlepszym przykładem, gdzie przeżycie pacjenta jest bezpośrednio powiązane z utrzymaniem tkanki mięśniowej są nowotwory. Podobną zależność obserwuje się w niewydolności serca, przewlekłej obturacyjnej chorobie płuc czy nagłych zdarzeniach sercowo- naczyniowych, jak zawał serca czy udar mózgu.

Mięśnie odgrywają także rolę w utrzymywaniu bilansu energetycznego oraz prewencji otyłości. Nieustające procesy syntezy i rozpadu białek wymagają energii. Ile energii zostaje zużyte na obrót białek w mięśniach można łatwo obliczyć. 10 kg różnicy w suchej masie ciała przekłada się na różnicę 100 kcal/dzień w wydatkowaniu energii. Oznacza to , że młody człowiek, który ma 30 kg więcej mięśni niż drobna, starsza kobieta, zużyje 300 kcal więcej w ciągu dnia w samym spoczynku, nawet nie wykonując żadnego wysiłku. Różnica 300 kcal w wydatkowaniu energii oznacza w przybliżeniu dodatkowe 13 kg w ciągu roku u kobiety przy założeniu, że dostawa energii z pożywieniem pozostaje na niezmienionym poziomie. To dlatego jest nam tak trudno schudnąć wyłącznie poprzez ograniczenie podaży energii (no chyba że cieszy nas każdy stracony kilogram, także tkanki mięśniowej- co jednak cieszyć nie powinno biorąc pod uwagę znaczenie mięśni opisane powyżej).

Suplementacja aminokwasami niezbędnymi na każdym etapie życia

Po części książki opisującej podstawy wiedzy o aminokwasach i białkach oraz znaczeniu tkanki mięśniowej profesor Wolfe przedstawia swój autorski program bazujący na suplementacji aminokwasami niezbędnymi. Odnosi się w sposób praktyczny do różnych etapów życia dorosłego człowieka przekonując, że taka suplementacja może przynieść mu wiele korzyści, łącznie z poprawą wyników sportowych. Co warto zaznaczyć, taka suplementacja jest wolna od działań ubocznych.

Podsumowanie

Niezależnie od oceny proponowanego przez profesora Wolfe planu suplementacyjnego, książka warta jest lektury ze względu właśnie na informacje o znaczeniu aminokwasów i białka w diecie oraz mięśni dla zdrowia. Tematy te rzadko pojawiają się w literaturze, stąd rzadko przywiązuje się do nich należytą wagę. Jeśli więc, podobnie jak ja, samodzielnie zgłębiasz wiedzę z zakresu fizjologii i żywienia człowieka, ta książka może być dobrym wstępem do dalszej nauki.

Jeśli ten wpis był dla Ciebie wartościowy, zapisz się na newsletter, aby otrzymywać powiadomienia o kolejnych, a także wskazówki na temat zdrowia i odżywiania:


Robert Wolfe. A Guide to Amino Acid and Protein Nutrition: Essential Amino Acid Solutions for Everyone (The EAASE Program) Kindle Edition. May 8, 2017.

Jak przywrócić równowagę w gospodarce hormonalnej za pomocą hormonów bioidentycznych oraz właściwej diety na podstawie książki „Zdrowe hormony” dr Marion Gluck i Vicki Edgson

Jak przywrócić równowagę w gospodarce hormonalnej za pomocą hormonów bioidentycznych oraz właściwej diety na podstawie książki „Zdrowe hormony” dr Marion Gluck i Vicki Edgson

Każdy, o ile uświadomi sobie, że posiada jakiekolwiek hormony, na pewno chciałby, aby były one zdrowe. Aby było ich tyle, ile potrzeba i aby działały dokładnie tak, jak powinny. Niestety okazuje się, że dla coraz większej liczby ludzi jest to tylko życzenie. Rozregulowany układ hormonalny działa przeciw nam wywołując różne problemy. Do najczęstszych zaburzeń w układzie hormonalnym należą nieprawidłowości w zakresie hormonów płciowych oraz tarczycy.

W jaki sposób się objawiają, jakie są ich przyczyny oraz sposoby ich naturalnego leczenia wyjaśniają autorki książki „Zdrowe hormony”: dr Marion Gluck i Vicki Edgson.

Dlaczego hormony przejmują kontrolę nad życiem?

„Hormony nas nakręcają. Są chemicznymi posłańcami nieustannie krążącymi w naszym krwiobiegu. To one rządzą naszym życiem, czasami je rujnując. Regulują każdą funkcję ciała, począwszy od budowania mocnych kości, skończywszy na pomaganiu nam w radzeniu sobie ze stresem. Decydują o naszej zdolności do poczęcia i dania nowego życia, a oprócz tego potrafią znacznie więcej.”

To moim zdaniem świetna definicja hormonów i świetny wstęp do rozważań na ich temat.

Ciało kobiety poddawane jest nieustannym wpływom hormonów płciowych: estrogenu, progesteronu oraz testosteronu (tak- kobiety też produkują testosteron). Tyle że na różnych etapach życia są to ich zmienne ilości oraz zmienny stan równowagi. Jeśli te zmiany mają charakter fizjologiczny, przechodzenie przez kolejne fazy dojrzałości przechodzi bez problemu. Gorzej, gdy występują zaburzenia delikatnego stanu równowagi. Może to bowiem wywoływać różne problemy: bezpłodność, depresję poporodową, endometriozę, zespół napięcia przedmiesiączkowego czy objawy menopauzy.

Hormonalna terapia zastępcza

Właśnie menopauzie poświęcona jest pierwsza część książki. Na jej przykładzie autorki omawiają historyczną i społeczną rolę kobiety oraz znaczenie menopauzy. Może zaskakiwać, że termin ten został po raz pierwszy użyty w XIX wieku i oznaczał „wiek krytyczny dla kobiet”. Wcześniej tematem się nie zajmowano, bo kobiety rzadko dożywały 50 roku życia, przez co nie miały szansy doświadczyć skutków menopauzy. Dopiero w latach 50-tych i 60-tych XX wieku kobiety zaczęły głośno mówić o swoich problemach i skarżyć lekarzom na nieprzyjemne objawy. Ponieważ zazwyczaj skarżyły się na ataki paniki, zaburzenia nastroju, uderzenia gorąca czy migreny, podawano im leki uspokajające lub przeciwdepresyjne. Przy okazji natomiast „radzono, aby (kobieta) znosiła to z uśmiechem, tak jak przed nią robiła to jej matka i babka.(…) Kobiety przechodziły załamanie nerwowe i tak naprawdę nikt nie pytał, dlaczego tak się dzieje”.

Aż w końcu odkryto, że objawy menopauzy są efektem niedoboru estrogenów. Szybko rozpoczęto jego produkcję na masową skalę i przepisywanie kobietom z nadzieją na „pozostanie w pełni kobiecą, fizycznie i emocjonalnie do końca swoich dni”. Tyle że niedługo potem zaobserwowano wzrost zachorowań na nowotwory szyjki macicy. Uznano, że rozwiązaniem może być dołączenie do syntetycznego estrogenu równie syntetycznego progesteronu. Okazało się, że i to połączenie może przynieść kobietom więcej szkody niż korzyści. Skutkowały bowiem zwiększeniem zachorowań na nowotwory piersi czy choroby będące następstwem zakrzepów krwi, jak udary mózgu czy zawały serca.

Nieudany eksperyment- kto zapłacił?

Tak więc trwająca blisko pół wieku kariera hormonalnej terapii zastępczej zakończyła się fiaskiem, a cenę tego nieudanego eksperymentu zapłaciły… kobiety.

Menopauza to niejedyny przykład nieudanych ingerencji w układ hormonalny kobiety. Autorki podają liczne przykłady takich ingerencji z powodu nieregularnych czy obfitych miesiączek albo zespołu napięcia przedmiesiączkowego. To na kobietach też zazwyczaj spoczywa odpowiedzialność za antykoncepcję. Dlatego otrzymały pigułki antykoncepcyjne, których stosowanie również nie jest pozbawione działań niepożądanych.

Hormony bioidentyczne- czyli co?

Na szczęście jest inne rozwiązanie kobiecy problemów, dość szczegółowo opisane w książce- hormony bioidentyczne. Są to takie hormony, które występują w naturze i działają dokładnie tak, jak nasze własne (a nie je naśladują, jak to robią hormony syntetyczne). Stosuje się je w indywidualnie dobranych dawkach i kompozycjach, przez co leczenie konkretnych zaburzeń pacjentki jest całkowicie spersonalizowane. Do tego, jak dowodzą autorki opierając się na pracach naukowych i własnym, wieloletnim doświadczeniu, są skuteczne i bezpieczne:

Estrogen, progesteron i testosteron podawane w ilościach fizjologicznych nie dają efektów ubocznych. To właśnie niedobór lub nadmiar jednego z nich lub wszystkich naraz mogą powodować problemy i wywoływać niechciane efekty uboczne.”

W książce autorki prezentują liczne przykłady zastosowań hormonów bioidentycznych.

Wsparcie żywieniowe problemów hormonalnych

Uzupełnienie brakujących hormonów to jednak nie jedyna proponowana terapia. Niemniej ważne jest odpowiednie żywienie zapewniające szereg kluczowych substancji odżywczych, pozbawione składników o działaniu prozapalnym. Czasami konieczna okazuje się także dodatkowa suplementacja, która również została dość dokładnie w książce opisana. Poprzez opisy działania poszczególnych hormonów, możliwości leczenia hormonami bioidentycznymi oraz dietoterapii, autorki wykazują skuteczności prezentowanych rozwiązań. A to dzięki ich dużej wiedzy i doświadczeniu w zakresie prezentowanych zagadnień.

Kim są autorki?

Przyszedł czas, żeby przedstawić autorki.
Doktor Marion Gluck jest lekarzem specjalizującym się w chorobach kobiecych, ekspertka i pionierka wykorzystania hormonów bioidentycznych, czym zajmuje się od blisko 30 lat. Jak sama pisze:

„Stałam się znana jako lekarz, który może oduczyć kobiety zażywania hormonów syntetycznych, pomagając im przezwyciężyć złe nastroje połączeniem terapii naturalnych, porad żywieniowych, suplementów, witamin i odpowiedniego stylu życia.(…) Zaczęłam stosować u pacjentów hormonalne terapie zastępcze, wykorzystując wyłącznie hormony bioidentyczne (estradiol, estriol, progesteron itp), przepisując dokładnie ich dawki i odpowiednie proporcje między nimi, aby były dopasowane indywidualnie do każdego pacjenta. I zrozumiałam, że to właśnie równowaga hormonów czyni tę wielką różnicę.”

Vicki Edgson z kolei jest znaną w Wielkiej Brytanii naturoterapeutką oraz specjalistką do spraw żywienia z własnymi niepomyślnymi doświadczeniami wynikającymi z ingerowania w układ hormonalny od lat nastoletnich:

Możesz uważać, że jako osoba zawodowo zajmująca się odżywianiem i naturoterapią, dokładnie wiedziałam, jak radzić sobie z tą sytuacją, ale życie ma niebywały zwyczaj wchodzenia człowiekowi w drogę.”

Od pewnego czasu panie ściśle ze sobą współpracują zajmując się naprawianiem rozregulowanej gospodarki hormonalnej swoich pacjentek (oraz rzadziej- pacjentów). W książce podają liczne opisy przypadków ze swojej praktyki z omówieniem problemu oraz sposobami ich leczenia: zastosowania hormonów bioidentycznych, zmiany sposobu życia, diety oraz wspomagającej suplementacji.

Podsumowanie

Autorki książki „Zdrowe hormony” podejmują mało znany u nas temat hormonów bioidentycznych  i ich zastosowania w leczeniu różnych stanów wynikających z nierównowagi hormonalnej zarówno u kobiet, jak i mężczyzn. Dlatego książka stanowi dobry początek i źródło informacji dla osób, które na własną rękę próbują rozpoznać swój problem hormonalny. Otrzymują też proste rady odnośnie żywienia do wdrożenia od razu.

Trudniej jest z suplementacją i leczeniem hormonami bioidentycznymi, których nie należy podejmować na własną rękę, ponieważ ingerowanie w układ hormonalny wymaga dużego wyczucia. Na szczęście taką wiedzę posiada dietetyk Ewa Burzyńska  i chętnie się nią dzieli (www.ewaburzynska.pl).

Według mnie jest to książka, którą powinna przeczytać każda kobieta niezależnie od okresu życia, na jakim się znajduje. To, co nam wmawiano przez wiele lat, że wszelkie problemy hormonalne są wpisane w naturę kobiety, a jedynym ratunkiem są syntetyczne hormony, nie musi być naszym przeznaczeniem.

Wiemy z pierwszej ręki, jakie piekło potrafią zgotować hormony- albo widzimy, przez co przechodzą nasze przyjaciółki i chcemy uniknąć podobnego losu. Książka ta opowiada o możliwościach, jakie masz w chwili, gdy zaczynasz doświadczać wzlotów i upadków spowodowanych zmianami hormonalnymi i obserwować, jaki wpływ mają na twoje życie.”

Jeśli spodobała Ci się recenzja i chcesz otrzymywać powiadomienia o najnowszych artykułach, zapisz się na newsletter, żeby nie przeoczyć ciekawych informacji na tematy związane ze zdrowiem i odżywianiem:

Jeśli lubisz czytać książki o zdrowiu i odżywianiu (jak ja!), zachęcam Cię do przeczytania moich wcześniejszych recenzji, np.


Marion Gluck i Vicki Edgson, Zdrowe hormony. Jak przejąć kontrolę nad zdrowiem dzięki bioidentycznym hormonom i żywieniu, przeł. Agnieszka Rolka- Piotrowska, Białystok, Wydawnictwo Vital, 2019, ISBN 978-83-8168-307-4.

Za udostępnienie książki do recenzji dziękuję Wydawnictwu Vital. Można ją kupić na stronie wydawnictwa: www.wydawnictwovital.pl oraz w niektórych księgarniach.

„Jeśli nie teraz, to kiedy? Jeśli nie my, to kto?”- recenzja książki Chrisa Kressera „Medycyna Funkcjonalna. Terapie przyszłości”

„Jeśli nie teraz, to kiedy? Jeśli nie my, to kto?”- recenzja książki Chrisa Kressera „Medycyna Funkcjonalna. Terapie przyszłości”

Dzisiaj chcę zaprezentować książkę, która jest skierowana nie tylko do pacjentów, ale też do osób, które chcą pomagać osobom z chorobami przewlekłymi przywrócić ich zdrowie. Przedstawia ona model leczenia, który został zaszufladkowany jako terapia alternatywna. Jednak od wielu lat, najpierw za oceanem, potem już na całym świecie, skupia wokół siebie specjalistów, którzy chcą mieć realny wpływ na zdrowie pacjentów z chorobami przewlekłymi. Mowa o medycynie funkcjonalnej, która zaraziła mnie już kilka lat temu indywidualnym podejściem do pacjenta i jego choroby oraz efektami w leczeniu chorób przewlekłych.

Dlatego i Was będę dzisiaj namawiać do przeczytania książki Chrisa Kressera „Medycyna funkcjonalna. Terapie przyszłości. Holistyczne uzdrawianie chorób przewlekłych”.

Czym jest choroba?

Zacznijmy jednak od początku, czyli od definicji, czym jest choroba.

„Czym jest choroba? W dawnych czasach ludzie myśleli, że schorzenia przypominają osoby lub rzeczy, które wnikają w ciało w tajemniczy sposób. Obecnie wiemy, że ta teoria jest prawdziwa tylko w ograniczonej liczbie przypadków.(…) Konkludując, wszystkie rodzaje chorób są zaburzeniami funkcjonowania ciała. Dlatego też każda terapia powinna dążyć do przywrócenia naturalnego sposobu działania elementów organizmu ludzkiego. Właśnie to nazywam medycyną funkcjonalną.” lekarz Willoughby F. Wade

Te słowa zostały wypowiedziane jeszcze w XIX w. przez głównego lekarza szpitala w Birmingham. Tyle, że czytając je dzisiaj, możemy odnieść wrażenie, że nasze pojmowanie chorób jakby stanęło w miejscu.

Uznawany za ojca współczesnej medycyny funkcjonalnej dr Mark Hymann pisze w przedmowie:

„Kiedy ukończyłem uczelnię medyczną, myślałem, że wiem wszystko o procesie leczenia. Jeśli zetknąłem się z czymś, czego nie nauczono mnie na studiach, zaliczałem to do zjawisk nienaukowych bądź szkodliwych.”

Myślę, że pod takimi słowami mógłby podpisać się niejeden lekarz. Pacjenci często zadają nam pytanie: dlaczego? Co się stało, że zachorowali oni albo ich bliscy? Czasami pomagają podręczniki medyczne klasyfikujące pewne choroby jako dziedziczne (możemy wówczas uznać, że winne są geny). Często jednak przyczyny chorób przewlekłych pozostają nieznane. Mogą to bliżej nieokreślone czynniki środowiskowe lub trudne do wykrycia infekcje. W podręcznikach medycznych używa się terminu: idiopatyczny, co oznacza nieznaną przyczynę choroby.

Czy nieznana przyczyna oznacza brak przyczyny?

Otóż nie.

Dlatego model opieki nad pacjentem nazywany medycyną funkcjonalną koncentruje się poszukiwaniu przyczyn choroby i eliminacji tych wzorców, które się do niej przyczyniły. W centrum uwagi terapeuty nie jest choroba, ale pacjent z unikalnym dla siebie sposobem odżywiania, aktywnością fizyczną (lub jej brakiem), żyjący w określonym środowisku, narażony na konkretne infekcje i przeżycia.

W medycynie klasycznej dwóch pacjentów cierpiących na podobną chorobę z dużym prawdopodobieństwem otrzyma ten sam lek. Natomiast specjalista medycyny funkcjonalnej przyjrzy się każdemu z nich osobno i, z dużym prawdopodobieństwem, znajdzie u każdego z nich inne źródło choroby. Dlatego każdy z tych pacjentów będzie leczony w inny sposób. Dodatkowo, eliminacja przyczyn choroby oraz poznanie źle funkcjonujących zależności pomiędzy poszczególnymi elementami organizmu oraz wprowadzenie właściwych zasad jedzenia i życia, zwiększa szanse na trwała poprawę zdrowia.

„(…)osoby biegłe w tajnikach medycyny funkcjonalnej widzą ludzkie ciało jako sieć wzajemnych powiązań.”

Czy medycyna funkcjonalna jest skuteczna?

O ile argumentom Kressera przemawiającym na korzyść funkcjonalnego podejścia do leczenia chorób przewlekłych nie sposób odmówić racji, każdy ma prawo zapytać o dowody. Autor podaje liczne przykłady z własnej praktyki skuteczności funkcjonalnego modelu leczenia. Jednak, kiedy pisał swoją książkę, nie znał jeszcze wyniku badania, w którym porównano efekty opieki nad pacjentem z chorobą przewlekłą w modelu medycyny rodzinnej i funkcjonalnej. Zarówno po 6 jak i 12 miesiącach leczenia lepsze wyniki w zakresie zdrowia fizycznego (ogólna sprawność, nasilenie bólu, odczuwanie zmęczenia) i psychicznego (ogólna jakość życia, zdrowie umysłowe, zadowolenie z życia towarzyskiego, występowanie problemów emocjonalnych) uzyskano w modelu medycyny funkcjonalnej.

Chociaż ten model opieki nad pacjentem wiele osób intuicyjnie traktowało jako najskuteczniejszy z dostępnych metod, to właśnie to badanie po raz pierwszy wykazało jego wyższość nad standardowym modelem opieki nad pacjentem z chorobą przewlekłą.

Ale to nie wyłącznie pacjent jest beneficjentem tego modelu leczenia.

Wypalenie zawodowe

Sporo miejsca w książce zostało poświęcone właśnie temu zagadnieniu. Rzadko o nim rozmawiamy  i zazwyczaj, udajemy, że nie istnieje. Jest zjawisko polegające na utracie satysfakcji i sensu wykonywania pracy.

W badaniu przeprowadzonym w 2017 roku przez Kresser Institute, w którym zapytano pracowników ochrony zdrowia o ich zadowolenie z wykonywanej pracy, tylko 37% ankietowanych odpowiedziało, że praca ich nadal inspiruje. Z kolei aż 82% badanych przyznało, że straciło wiarę w medycynę konwencjonalną.

Co jest tego przyczyną?

Ograniczony czas wizyty, presja finansowa, nadmierna dokumentacja, ale też spostrzeżenie lekarzy, że

„ ich wysiłki nie przyczyniają się do poprawy jakości życia społeczeństwa, co jest marzeniem każdego pracownika służby zdrowia’.

Czy istnieje rozwiązanie problemu chorób przewlekłych?

Warto uczciwie przyznać, że aktualnie funkcjonujący model medycyny świetnie radzi sobie w stanach ostrych: urazach, infekcjach czy ostrych zespołach wieńcowych. Jednak „lekarze pracujący w ramach konwencjonalnego systemu nie potrafią zapobiegać powstawaniu tych dolegliwości ani ich leczyć”. To dlatego, że zbyt mało uwagi przywiązuje się do problemu niedopasowania materiału genetycznego człowieka do wciąż zmieniającego się środowiska. Wystarczy przeanalizować, jak zmieniła się dieta czy stopień aktywności fizycznej człowieka w ciągu ostatnich stu lat. Zmiany te nastąpiły i wciąż następują w szybkim tempie, podczas gdy materiał genetyczny pozostaje (z małymi wyjątkami), niezmieniony od tysięcy lat.

Dlatego Chris Kresser, autor książki, opracował system ADAPT, który ma pomóc w walce z chorobami przewlekłymi. Składa się on z trzech elementów:

  • podejścia medycyny funkcjonalnej,
  • diecie oraz stylu życia przodków, a także
  • opartym na współpracy modelu praktyki lekarskiej

Oparty na współpracy model praktyki lekarskiej

Wyobraź sobie, że podczas wizyty u lekarza otrzymujesz zalecenie zmiany diety. Prawdopodobnie, podczas 15- minutowego spotkania, wystarczy czasu jedynie na wymienienie kilku zasadniczych zmian w jadłospisie, jakich musisz dokonać. Wracasz do domu i…. okazuje się, że nie wiesz, od czego zacząć, jakie produkty kupić, jak je przygotować, ile ich możesz zjeść itd. Nie wiesz, gdzie szukać pomocy. Przy takiej ilości pytań zapału wystarcza na kilka dni, a potem, z dużym prawdopodobieństwem wracasz do poprzednich nawyków. Dlatego ważne jest stworzenie zespołu specjalistów, z których każdy ma inne zadanie: rozpoznanie problemu, opracowanie zaleceń, przeprowadzenie pacjenta przez zmiany, motywowanie go i obserwowanie postępów. Bo bez tych postępów trudno oczekiwać sukcesów.

Czy jesteś gotowy na zmiany?

Jest pytanie zarówno do pracowników ochrony zdrowia, jak i pacjentów, które pada w książce wielokrotnie. Autor prezentuje z dużą wnikliwością oba modele uprawiania medycyny: konwencjonalny, oparty na 15- minutowej wizycie u lekarza i rozbudowanej dokumentacji oraz funkcjonalny, oparty na zespole specjalistów (lekarz, dietetyk, trener), w którym pacjentowi poświęca się tyle czasu, ile potrzebuje, analizuje wszystkie aspekty jego życia oraz nie zostawia jego problemów czy pytań bez odpowiedzi.

Dla kogo jest ta książka?

Dla nas wszystkich: pacjentów i pracowników ochrony zdrowia. Wskazuje ona realne problemy związane z brakiem profilaktyki oraz niezadowalającym modelem leczenia wielu chorób przewlekłych z perspektywy pacjenta oraz lekarza. Ale też podaje rozwiązanie, dzięki któremu opieka nad pacjentem może być skuteczniejsza.

Ta książka to swoisty manifest, w którym autor namawia do zmian w myśleniu o chorobach przewlekłych i podejściu do ich leczenia:

Jeśli nie teraz to kiedy? Jeśli nie ty, to kto?”

Jeżeli zainteresował Cię temat medycyny funkcjonalnej, przeczytaj też relację z konferencji na temat leczenia chorób przewlekłych, a jeśli nie chcesz przeoczyć najnowszych wpisów na blogu oraz chcesz dostawać na swoją skrzynkę mailową wartościowe listy ze wskazówkami na temat zdrowia i odżywiania, zapisz się na newsletter:


Chris Kresser, Medycyna funkcjonalna. Terapie przyszłości, przeł.Krzysztof Sołowiej, Białystok, Wydawnictwo Vital, 2018, ISBN 978-83-8168-284-8.

Za udostępnienie książki do recenzji dziękuję Wydawnictwu Vital. Można ją kupić na stronie: www.wydawnictwovital.pl


Czy jest się czego bać?- czyli recenzja książki Marion Schimmelpfennig „Niebezpieczne kosmetyki”

Czy jest się czego bać?- czyli recenzja książki Marion Schimmelpfennig „Niebezpieczne kosmetyki”

Czy lubisz czytać kryminały? Czy lubisz towarzyszące im uczucie lęku o życie i zdrowie? Wielu z nas odpowie na to pytanie twierdząco. Na szczęście kryminały mają to do siebie, że się kończą, a my oddychamy z ulgą, że byliśmy tylko biernym obserwatorem wydarzeń.

A co powiesz na książkę, która wywołuje podobny lęk, bo to Ty jesteś ofiarą, a opisywane zagrożenia wydają się nie mieć końca? Taka być książka, którą dzisiaj chcę zaprezentować.

Sprawdźmy więc, czy jest się czego bać według książki Marion Schimmelpfennig „Niebezpieczne kosmetyki”.

Kim jest Marion Schimmelpfennig?

Nie jest ona ani lekarzem, ani naukowcem, ani nawet kosmetologiem.

Przez wiele lat pracowała w branży marketingowej poznając techniki reklamy i sprzedaży stosowane przez przemysł spożywczy i farmaceutyczny. Pewnego dnia, jak sama pisze, „potknęła się o prawdę”. Długo wcześniej stosowany dezodorant zaczął wywoływać u niej nieprzyjemne reakcje. Ponieważ powtarzały się każdego ranka po jego zastosowaniu, trudno było mówić o przypadku. Zaczęła więc zgłębiać temat szukając odpowiedzi, co kryje się w ulubionym kosmetyku i co powoduje działania niepożądane.  Przeczesywała internet, analizowała rozprawy doktorskie i artykuły naukowe, kontaktowała się z producentami kosmetyków i instytucjami sprawującymi nad nimi nadzór:

„To, czego doświadczyłam w czasie tych poszukiwań, było dużo lepsze od jakiegokolwiek kryminału. Otworzyła się przede mną przepaść, której się kompletnie nie spodziewałam.”

I tak oto Marion Schimmelpfennig postanowiła napisać książkę, której wcześniej nie było.

Jak fluor znalazł się w naszych pastach do zębów?

Temu tematowi poświęcona jest pierwsza połowa książki.

To jest raczej mało znana historia. Można powiedzieć, że jest triumfem naukowców, którzy otrzymali zadanie „zagospodarowania” toksycznego odpadu. Już Hipokrates wiedział, że o truciźnie decyduje dawka. Tak też przyjęto w przypadku fluoru- założono, że stosowany w odpowiednich ilościach nie szkodzi. Niestety, wiara taka w przypadku fluoru, co pokazuje autorka powołując się na szereg dokumentów (z których część została dopiero niedawno odtajniona), ma słabe podstawy naukowe.

Kto się myli?

Przyznaję, że mam nadzieję, że jednak autorka się myli powołując jedynie na część istniejących dokumentów. Aż trudno uwierzyć, że przez 80 lat stosowania fluoru w profilaktyce próchnicy, środowiska naukowe nie zakwestionowały jego skuteczności i bezpieczeństwa.

Ale przyznaję jej też rację: nikt nie ma nadzoru nad dawką fluoru, jaka dostaje się do organizmu. To tylko życzenie, aby nie połykać pasty do zębów (ale jak to skontrolować u dzieci czy osób upośledzonych?). Do tego są inne, potencjalne źródła fluoru, np. woda pitna obowiązkowo wzbogacana we fluor w niektórych krajach. Czy więc nie jest tak, że fluor niezauważenie staje się toksyną?

Niestety, rzadko bierze się także pod uwagę interakcje fluoru z innymi pierwiastkami. Autorka tutaj szczególnie akcentuje związek fluoru z aluminium. Co do toksyczności aluminium dla układu nerwowego nie ma już dzisiaj wątpliwości. Fluor natomiast łatwo przechodzi przez barierę krew- mózg stając się nośnikiem dla aluminium, który sam tej bariery nie jest w stanie przekroczyć.

” Czy zdrowy zgryz jest naprawdę dla was ważniejszy niż zdrowy mózg?”

Ale choroba Alzheimera to nie jedyne zagrożenie stosowania fluoru. Inne to choroby tarczycy czy zaburzenia płodności, których związek ze stosowaniem fluoru autorka opisuje w książce.

Niezależnie od naszej decyzji na temat wyboru pasty do zębów, warto pamiętać, że próchnica nie jest przeznaczeniem każdego człowieka. Ale może stać się przeznaczeniem człowieka, który karmi się cukrem i wyrobami cukierniczymi.  Dlaczego więc tak rzadko słyszymy, jaki wpływ na zęby na nasz sposób odżywiania?

Co się kryje w naszych kosmetykach?

Druga część książki poświęcona jest analizie substancji chemicznych, które znajdziemy w naszych kosmetykach: od konserwantów czy PEGów, poprzez filtry przeciwsłoneczne, składniki łagodzące podrażnienia, po środki zapachowe, barwniki czy substancje przeciwłupieżowe.

Autorka z dużą wnikliwością analizuje kolejne grupy tych substancji. Ujawnia, że wiele z nich (np. SLS) możemy spotkać także „w preparatach do czyszczenia podłóg w garażach, preparatach odtłuszczających do maszyn i produktach czyszczących do samochodu, dlatego też w przemyśle pracuje się w oparciu o stosowne ostrzeżenia” . I znowu wierzymy, że to dawka decyduje o tym, czy coś jest trucizną. W pewnym sensie słusznie. Tyle że nie bierze się pod uwagę faktu, że często nakładamy kosmetyki jeden po drugim nie tylko zwiększając dawkę danej substancji, ale też tworząc mieszaninę o zupełnie nieprzewidywalnym oddziaływaniu na zdrowie.

Temat ten opisywałam też we wpisie: „Substancje chemiczne zaburzające pracę hormonów- warto je znać, żeby ich unikać”

Wybieramy kosmetyki łagodne dla skóry?

To dobry pomysł. Ale i tutaj czyha na nas pułapka:

To, że Wasze dziecko podczas mycia głowy nie płacze, bierze się z faktu, że używacie szamponu dla niemowląt lub dla dzieci, który jest szczególnie łagodny, prawda?

Nieprawda.

To, że Wasze dziecko nie płacze, wynika prawdopodobnie z tego, że ten szampon zawiera miejscowo znieczulającą substancję, która znieczula oczy i tym samym zapobiega odczuwaniu bólu. Znieczula oczy!

Obrywa się też kosmetykom z opisem bio, eko, ponieważ nie zawsze zawartość odzwierciedla obietnice zawarte na opakowaniu. Autorka oskarża też przemysł kosmetyczny o posługiwanie się składnikami o działaniu przeciwstarzeniowym o nieudowodnionej albo wręcz niepewnej skuteczności. Chociaż to akurat jego najmniejsze przewinienie: nawet jeśli nie pomogą, ważne, żeby nie szkodziły. Ale i tak zapłaci klient- jeśli nie zdrowiem, to swoimi pieniędzmi.

Ważna jest świadomość

Czy, jeśli zamkniemy oczy, to rzeczywistość przestanie istnieć? Oczywiście, że nie. Dlatego, nawet jeśli nie do końca uwierzymy w szkodliwy wpływ dla zdrowia naszych ukochanych kosmetyków, brak wiedzy na temat zawartych w nich składników to właśnie takie zamykanie oczu. Dopiero wiedza daje możliwość dokonywania świadomych wyborów.

Prawdę mówiąc, dla mnie informacje w tej książce nie były całkiem nowe, bo już wcześniej zetknęłam się z podobnymi doniesieniami, tyle że w publikacjach zagranicznych. Na polskim rynku wydawniczym książka o takiej tematyce to wciąż rzadkość. Chociaż czasami miałam w czasie lektury wrażenie „przeciągania” niektórych tematów, doceniam skrupulatną pracę autorki w poszukiwaniu informacji na temat zawartości naszych kosmetyków. Ale to nawet nie te wiadomości zrobiły na mnie największe wrażenie (bo wielu z nich po prostu się spodziewałam), ale ignorancja osób i instytucji odpowiedzialnych za zdrowie nas, konsumentów. Przytaczane wypowiedzi wielu z nich świadczą, że swoje decyzje opierają na wierze i  życzeniach, a nie na twardych dowodach.

Podzielone zdania na temat książki

Gdy pokazałam tę książkę na Instagramie, otrzymałam komentarz od eksperta i magistra kosmetologii, że odradza jej przeczytanie (jeśli chcesz przeczytać dlaczego, znajdziesz ten komentarz pod zdjęciem z okładką książki). Nie jestem naukowcem ani kosmetologiem (ani nawet magistrem 😉 ), ale ja jednak do przeczytania książki zachęcam. Bo rosnąca fala chorób przewlekłych, w tym nowotworów, zaburzeń hormonalnych czy chorób autoimmunologicznych jest faktem.

„Smarowanie czasem jest gorsze od połykania, gdyż pożywienie w żołądku jest wystawione na silne działanie kwasów. W odniesieniu do skóry substancje problematyczne i trujące mogą przecież w pewnych okolicznościach od razu przenikać do krwi, a następnie rozchodzić się do wszystkich narządów i tam się gromadzić.”

Dlatego musimy otworzyć oczy i krok po kroku przeanalizować wszystkie czynniki ze środowiska, które mogą mieć na to wpływ. Historia była już świadkiem kilku poważnych w skutkach decyzji wprowadzenia substancji chemicznych. Dlatego nie chodzi teraz o wszczynanie rewolucji i masowe wyrzucanie kosmetyków z łazienki. Chodzi o tę świadomość, dzięki której na nowo przeanalizujemy nasze wybory oraz ocenimy na chłodno, czy potrzebujemy tych wszystkich kosmetyków z ich zawartością do co codziennej pielęgnacji.

Na pewno książka nie trafi w gust i oczekiwania wszystkich czytelników. Lista składników zawartych w kosmetykach o potencjalnie toksycznym działaniu poraża i przeraża. Może  być jednak wstępem do dalszych, niezależnych poszukiwań informacji na temat kosmetyków i ich bezpieczeństwa.

Czy jest się czego bać?

Na koniec pozostawiam sobie i Tobie, Drogi Czytelniku, próbę odpowiedzenia na pytanie, czy jest się czego bać.

Moim zdaniem: jest.

Po pierwsze dlatego, że uwierzyliśmy w to, że towarzyszące nam każdego dnia kosmetyki w dużych ilościach (podobno przeciętny mieszkaniec Zachodu „stosuje średnio 9 produktów dziennie do pielęgnacji ciała, które zawierają łącznie ponad 100 różnych substancji chemicznych„) są dla nas i naszego środowiska w pełni bezpieczne. Po drugie natomiast dlatego, że nadzór instytucji, które mają gwarantować naszą ochronę w kontekście stosowania kosmetyków, wydaje się być jedynie pozorny.

Jeśli zainteresował CIę ten wpis i chcesz otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach na blogu oraz informacje związane ze zdrowiem i odżywianiem, zapisz się na bezpłatny newsletter:


Marion Schimmelpfennig, Niebezpieczne kosmetyki. Jak uniknąć nowotworów, bezpłodności, chorób tarczycy, przedwczesnego starzenia i innych dolegliwości, przeł. Aneta Trybulska. Białystok, Vital, 2019, ISBN 978-83-8168-174-2.

Za udostępnienie książki do recenzji dziękuję wydawnictwu Vital. Można ją kupić na stronie www.wydawnictwovital.pl

Promocja zakończy się za: